1. Wstęp.
Celem poniższego tekstu jest dokonanie refleksji nad patriotyzmem. Spróbuję odpowiedzieć na kilka pytań w tym zakresie. Główne dwa stanowiące trzon artykułu to: czym patriotyzm jest? oraz czy posługiwanie się pojęciem patriotyzmu należy do przeszłości, czy też może da się ukonstytuować akceptowalną dziś formę patriotyzmu?
Patriotyzm – w znaczeniu ogólnym, niedoprecyzowując narazie – rozumiem jako poczucie przynależności do określonej wspólnoty, etnicznej lub narodowej, oraz podejmowanie działań na rzecz tej wspólnoty. Pomijam na razie kryteria wyznaczania zakresu tej wspólnoty (tj. narodu czy grupy etnicznej) – wspólne pochodzenie, język, terytorium, kultura, obywatelstwo określonego kraju, itd.. Nie podejmuję także na razie problemu uzasadnienia dla podejmowania aktywności na rzecz tej wspólnoty. W punkcie wyjścia istotne jest, że patriotyzm to postawa, na którą składają się dwa czynniki – poczucie przynależności do wspólnoty oraz podejmowanie działań na rzecz tej wspólnoty. Pierwszy z tych czynników nazywam biernym a drugi czynnym (uzasadnienie doboru nazw stanie się bardziej jasne w dalszej części).
W artykule będę się posługiwał kategorią wartości uniwersalnych. Nie chce tutaj wchodzić w dyskusję nad tym czy takie wartości rzeczywiście istnieją, czy są uznawane przez inne kultury itd.. Wystarczy mi przyjęcie, iż na gruncie naszej kultury tj. cywilizacji zachodniej, wartości te są uznawane za wzór normatywny. Jeśli ktoś ich nie przyjmuje, to o ile nie należy do ONR-u albo innej tego typu „inteligenckiej i elitarnej” organizacji, to jestem ciekaw jaka jest jego orientacja polityczna. Prawica (na gruncie polskim łącze to pojęcie z chrześcijaństwem)? No to proszę – św. Paweł – „Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety”. Piękne ukonstytuowanie uniwersalizmu w kulturze europejskiej. Lewica? Ciekawe jak bez odwołania do uniwersalnych wartości chcecie bronić równości kobiet, homoseksualistów czy robotników oraz argumentować za zabezpieczaniem ich podstawowych wolności? Czarni i obcokrajowcy nie powinni być dyskryminowani? Czyżby byli, więc osobami wolnymi i równymi nam?
O które wartościach uniwersalne mi chodzi? Pięć wartości, które stanowią podstawę porządku demokratycznego – równość, sprawiedliwość i solidarność społeczna, wolność indywidualna i prawda. Podałem te, które uważam za najważniejsze. Nie twierdze, że to zbiór kompletny. Możliwe, że pewne z nich są pierwotne tj. pozostałe dają się z nich wyprowadzić – to nie jest istotne. Może jedni wolą podkreślać znaczenie wolności indywidualnej, zaś inni solidarność i sprawiedliwość społeczną. Dobrze, ale nie jest tak że ci pierwsi całkowicie odrzucą solidarność i sprawiedliwość, a drudzy wolność indywidualną. Wychodzi, więc na to, że z anarchistami i komunistami też w tym tekście nie dyskutuje. Jesteś anarchistą lub komunistą? Zastanów się czy dogłębnie przemyślałeś swoje stanowisko i rzeczywiście, a nie tylko dla zabawy, odrzucasz pewne z tych wartości. Będę się posługiwał kategorią wartości uniwersalnych jako ideą regulatywną, która porządkuje nasze życie publiczne. Więc ostatecznie możesz być anarchistą, komunistą czy ONR-owcem w sferze prywatnej, ale spróbuj zaistnieć autentycznie w sferze publicznej. Nie chce tutaj wchodzić w dyskusję z tymi, którzy nie uznają wymienionych wartości uniwersalnych za normatywnie obowiązujące w sferze publicznej.
W tekście będę czasem zaznaczał napięcie pomiędzy wartościami uniwersalnymi, które są „ślepe” na język, kolor skóry, płeć, pochodzenie, religię itd.. a tym co partykularne – ojczyzna, państwo, naród, klasa społeczna, grupa interesów itd.. Celem artykułu jest znalezienie m.in. współczesnej formy realizacji wartości uniwersalnych, która to jednak realizacja musi uwzględnić daną nam sytuacje historyczną tj. takie a nie inne podziały i grupy interesów. Wśród nich także – nadal żywe partykularyzmy etniczne.
2. Kategoria wspólnotowości.
Wprowadzam tutaj bardzo istotną dla dalszych rozważań kategorię wspólnotowości. Dokonuję redefinicji tego pojęcia na własne potrzeby. To jak rozumiem je nie jest tożsame z powszechnym sposobem jego rozumowania. Ogólnie kategorię wspólnotowości odnoszę do aktywnego zaangażowania na rzecz jakieś wspólnoty (myślałem o pojęciu obywatelskość, ale wspólnotowość bardziej moim zdaniem pasuje). Wspólnotowość definiuję jako postawę charakteryzująca się biernym i czynnym (pojęcia te dookreśliłem we wstępie) odniesieniem do wspólnoty w ogóle (tj. bez dookreślania charakteru tej wspólnoty przez np. odniesienie do narodu, płci, klasy społecznej). Różne formy dookreślenia owej wspólnoty, z którą dana osoba czuje się związana i dla której działa, mogą prowadzić do różnych form wspólnotowości. I tak postawa feministyczna odnosi się do wspólnoty kobiet. Postawa wspólnotowości w wydaniu proletariackim do wspólnoty klasy robotnicznej. Postawa obrońcy homoseksualistów odnosi się do grypy osób homoseksualnych. Zaś postawa patriotyczna będzie się odnosić do wspólnoty rozumianej jako naród lub grupa etniczna. Wszystkie wymienione postawy, także patriotyczna, stanowią odmiany postawy wspólntowej. Podstawą ich różnicowania jest odniesienie do takiej a nie innej wspólnoty.
W każdym z tych przykładów mamy do czynienia zarówno z biernym poczuciem przynależności do wspólnoty oraz czynnym podejmowaniem działań dla wspólnoty. Np. feministka to osoba, która czuje wspólnotę losu z resztą kobiet (mężczyzna może być feministą) oraz dąży do poprawy kobiecego losu. Zaś aktywista proletariacki to nie tylko ktoś kto czuje się proletariuszem i ma świadomość, iż dzieli los z resztą robotników na świecie, ale także poświęca się w jakiś sposób dla dobra klasy robotniczej świata.
Powyżej określone grupy to tylko przykłady, które mają pokazywać różne formy realizacji postawy wspólnotowości. Nie twierdzi się tutaj, że owe przynależności wspólnotowe nie mogą na siebie zachodzić, krzyżować się a tym samym wyznaczać bardziej złożonych tożsamości osobowych i rodzić różnego rodzaju dylematów natury moralnej. Co miałaby robić np. Ślązaczka feministka, która z jednej strony ma świadomość nierównego statusu kobiet w z natury konserwatywnych rodzinach śląskich. Z drugiej strony wie jednak, iż jej grupa etniczna stanowi najliczniejszą pod względem deklaracji mniejszość narodową w Polsce, a mimo to nie jest przez państwo polskie uznawana za mniejszość narodową. Z jednej strony musi starać się wychodzić ze swej grupy etnicznej i kwestionować jej wartości, ale z drugiej powinna starać się bronić jej w relacjach międzyetnicznych poprzez np. nauczanie nieselektywnej historii regionu, ochronę dziedzictwa regionalnego, kultywowanie gwary śląskiej. Oczywiście może zrezygnować ze swojej etniczności jako istotnego wymiaru określania swojej tożsamości. Ale dlaczego śląska feministka żyjąc w Polsce miałaby się pozbywać swojej tożsamości etnicznej, a polska żyjąc w Polsce nie musi tego czynić? Do roli różnych przynależności wspólnotowych dla jednej tożsamości osobowej wrócimy w poźniejszych fragmentach tekstu.
Także bycie obywatelem jest realizacją wspólnotowości. Dla obywatela wspólnota odniesienia jest zakreślona przez określoną strukturę polityczną np. państwo polskie. Można także mówić o byciu obywatelem Unii Europejskiej. Wtedy wspólnotą odniesienia są obywatele wszystkich państw, które należą do UE. Czasem się mówi, że ktoś uważa się za obywatela świata. Jeśli mamy wypowiedź tą traktować poważnie, to osoba taka jako swoją wspólnotę odniesienia rozumie całą ludzkość. Tym samym nie tylko czuje, że przynależy do wspólnoty wszystkich ludzi, ale powinna także być gotowa do spełniania swych obowiązków względem całej ludzkości.
Dopuszczam także możliwość realizacji różnych typów wspólnotowści, które odnoszą się do tych samych zakresowo wspólnot. Jednakże odniesienie się do tych samych wspólnot nie oznacza, iż postawy te są tożsame ze sobą. Istotne jest to ze względu na co ktoś podejmuje działania na rzecz danej wspólnoty. Ważność intencji widać wyraźnie w przypadku gdy ktoś np. angażuje się na rzecz działalności feministycznej, ale nie ze względu na poprawę statusu kobiet, ale dla oczarowania wybranej przez siebie aktywistki. Oczywistym jest, iż jego postawa nie jest wtedy wspólnotowa – tylko pozornie poświęca się on dla danej wspólnoty, a w rzeczywistości realizuje swoje partykularne cele.
W tym zakresie rozważmy także inny przykład - relację pomiędzy byciem obywatelem Polski a byciem patriotą polskim. Zauważmy jednak, iż bycie obywatelem Polski w znaczeniu tutaj przyjmowwanym (jako typu postawy wspólnotowści) nie polega tylko na posiadaniu obywatelstwa państwa polskiego. Obywatel to także nie ktoś kto tylko regularnie płaci podatki i co cztery lata wrzuca kartkę do urny. Obywatel realizujący postawę wspólnotowości angażuje się na rzecz wspólnoty, uczestniczy w jej życiu społecznym, kulturowym lub też politycznym. Czy tak rozumiany obywatel może być jednocześnie patriotą polskim? Owszem może, ale musi spełnić dwa warunki. Po pierwsze powinien ujmować swoją wspólnotę, do której będzie się odnosił w ramach realizowanej przez siebie wspólnotowści, jako wszystkich obywateli Polski. Wszystkich obywateli - czyli będzie on przedstawicieli mniejszości narodowych i etnicznych traktował na równi z „prawdziwymi” Polakami (to dotyczy m.in. dania im prawa do nauczania własnego języka, zachowania i rozwoju własnej kultury, własnej przestrzeni symbolicznej, artykulacji własnej pamięci historycznej). Po drugie powinien podejmować swe działania ze względu na określone motywy. Patriota polski może angażować się na rzecz wspólnoty obywateli Polski w imię wartości uniwersalnych i traktować rzeczywiście wszystkich tak samo. Albo też robić to ze względu na interes swojej grupy etnicznej, który to interes w tej sytuacji historycznej wymusza na nim akceptację praw mniejszości narodowych (np. dyskryminacja mniejszości będzie się wiązała ze sankcjami ze strony UE dla Polski). W czasach pokoju postawy te mogą wydawać się tożsame. Jednak co w przypadku kryzysu ekonomicznego czy wojny? Źródłem lojalności dla obywatela będzie przynależność do państwa, tym samym nie będzie on różnicował na „prawdziwych” i „nieprawdziwych” Polaków. Patriota z kolei, dla którego podstawę do zaangażowania na rzecz wszystkich obywateli nie stanowiły wartości uniwersalne ale dobro jego narodu, będzie instrumentalnie traktował członków mniejszości narodowych. Dlatego dla realizacji określonej formy wspólnotowści istotna jest także intencja działania, a nie tylko wspólnota odniesienia.
Rozróżnienie to jest istotne w kwestii np. działań różnych organizacji w przeszłósci np. Wojska Polskiego podczas II wojny światowej? Czy działania Wojska Polskiego były słuszne ze względu na to, że jego żołnierze bronili swej ojczyzny jako wartości samej w sobie, czy ze względu na to, że broniąc swej ojczyzny realizowali wartości uniwersalne? To rozróżnienie jest istotne jeśli zaistnieją sytuację wykluczania się interesu ojczyzny i wartości uniwersalnych.
Skoro patriotyzm jest podkategorią tak rozumianej wspólnotowości, to aby bronić jakieś formy patriotyzmu, należy najpierw przedstawić argumenty na rzecz postawy wspólnotowej w ogóle. Dlaczego więc ktoś miałby czuć przynależność do jakiejkolwiek wspólnoty, a tym bardziej dlaczego miałby podejmować działania na rzecz tej wspólnoty?
3. Poczucie przynależności do wspólnoty.
Rozpatrzmy najpierw czym jest czynnik bierny w postawie wspólnotowości, który wydaje się czymś trudniej uchwytnym niż podejmowanie aktywności na rzecz wspólnoty? Czynnik bierny wspólnotowości jest poczuciem przynależności do wspólnoty. Rozpatrzmy kolejno kategorię samej przynależności, poczucia przynależności oraz samozrozumienia podmiotu w odniesieniu do tej przynależności.
Są pewne wyznaczniki naszej tożsamości, które są niezależne od nas np. ktoś jest kobietą, urodził się w rodzinie afroamerykanów, czy też w rodzinie chłopskiej, lub w kulturze polskiej. Przychodzimy na świat w określonym klimacie, państwie, sytuacji historycznej, języku, klasie społecznej. Jesteśmy rzuceni w świat – powiedziałby Heidegger. Nie wybieramy tych czynników, tak samo jak nie wybraliśmy sobie rodziców dzięki którym przyszliśmy na świat. Te czynniki w sposób naturalny konstytuują naszą tożsamość – tym samym określają naszą przynależność wspólnotową.
To czym jesteśmy jest wynikiem różnorakich sił determinujących nas oraz świat, z którym wchodzimy w relacje. Kim więc jestem? Wydaje się, że ujmowanie siebie samego odnosi nas do owych sił. Pewne siły determinują mnie bardziej inne słabiej. Pewne siły determinują prócz mnie także grupę innych osób np. grupę A, z kolei inne siły determinują prócz mnie także grupę B. Oczywiście te siły tworzą hierarchie np. jako obywatele Polski zostaliśmy uformowani przez taki a nie inny jezyk, system oświat itd. Jednak już jako mieszkańcy danego regionu czy miasta byliśmy poddawani innym wpływom. Uważam, że różne siły oraz ich wiązki konstytuują różnego rodzaju wspólnoty ludzkie. Naród polski został ukształtowany przez taki a nie inny proces historyczny, kulturę, język i Polacy mimo różnic mają pewne wspólne cechy charakterystyczne. Nie chodzi o to aby teraz je wyszczególniać. Jednak jest faktem, iż jako Polacy na pewno mniej różnią się do Czechów niż od Niemców, a tym bardziej Irańczyków. Takich różnych grup odniesienia jest oczywiście wiele – wcześniej już wymieniłem kilka.
Przynależność do wspólnoty, o jaką chodzi w przypadku kategorii wspólnotowości, może być czymś niezależnym do nas np. rodzimy się w danej wspólnocie. Ale może być także następstwem wyboru. Jednak nigdy przynależność nie jest automatyczna , np. urodzona w Polsce osoba w wieku 25 lat wyjeżdza do Francji, był to efekt jej wolnego wyboru. Czy automatycznie staje się Francuzem? W takich przypadkch przynależność wspólnotowa nie polega tutaj na podpisaniu odpowiedniego dokumentu umożliwiającego nam wstąpienie do klubu. Następuje ona raczej na drodze krótszego lub dłuższego procesu uwspólnotowienia. Tym samym przynależność do wspólnoty wymaga bycia razem przez jakiś czas. Wspólnota to nie grupa studentów pierwszego roku filozofii, którzy znają się dopiero tydzień. Ale po kilku latach studiów mogą się stać wspólnotą dzięki wspólnym przeżyciom, historiom, relacjom jakie się zawiążą. Nie każdy od razu po przyjeździe na Śląsk staje się Ślązakiem. Musi pomieszkać tutaj kilkadziesiąt lat – przyswoić w pewnym zakresie naszą gwarę, zinternalizować nasze wartości, oswoić pewne miejsca i ludzi. Wtedy ewentaulnie będzie mógł stać się Ślązakiem. Nie jest więc tak, że tylko z urodzenia możemy przynależeć do danej wspólnoty. Jednak wspólnota określa się przez określone wartości i praktyki. Ze względu na to przynależenie do niej wymaga partycypacji w wartościach i praktykach specyficznych dla danej wspólnoty, a to z kolei wymaga czasu.
Jednak czym innym jest przynależność do danej wspólnoty, a czym innym poczucie przynależności do niej. Poczucie przynależności ma charakter subiektywny. I jest ono moim zdaniem, warunkiem koniecznym bycia członkiem wspólnoty. Inaczej rzecz ujmując – nie jestem członkiem danej wspólnoty jeśli nie czyje się nim, albo tego nie chce. Nawet jeśli inni twierdzili by inaczej. Aby być członkiem jakieś wspólnoty muszę afirmować ową przynależność, musze jej chcieć. Rozpatrzmy kilka przykładów.
Przykładowa osoba kulturowo jest Niemcem, wychowała się w Niemczech i miała przodków Niemców, ale wstydzi się owej przynależności ze względu na hisotrię faszyzmu niemieckiego. Tym samym częścią swojej tożsamości nie będzie czyniła przynależności do narodu niemieckiego, ale będzie mocno dystanosowała się od takich wyznaczników. Tym samym nie będzie miała poczucia przynależności do wspólnoty Niemców, i nie będzie z tej przynależności robiła ważnego wyznacznika swojej tożsamości. Owszem będzie mówiła po niemiecku, żyła w państwie niemieckim, ale równie dobrze mogłaby żyć we Francji i mówić po francusku. Nie jest taka osoba częścią wspólnoty niemieckiej, ponieważ sobie tego nie życzy.
Ktoś może urodzić się Polsce, posługiwać się polskim językiem, przejść edukację w polskich szkołach, jego przodkowie walczyli w AK, ale dla jego tożsamości te czynniki nie będą miały znaczenia. Owszem będzie posługiwał się językiem polskim, ale równie dobrze mógłby mówić po angielsku lub niemiecku – nie robi mu to różnicy. Owszem na placu obok jego domu jest pomnik Dmowskiego, ale równie dobrze mógłby stać Bismarck.
Podobnie ktoś może być ojcem kilku dzieci, ale nie brać odpowiedzialności za nie. Ktoś może urodzić się mężczyzną, i dokonać operacji zmiany płci. Albo – dyskryminowana społecznie kobieta może w wyborach głosować na partie skrajnie prawicową, która nie polepszy jej położenia jako kobiety – może nawet pogorszyć – ale polepszy status wspólnoty etnicznej lub religijnej, której członkiem jest ta kobieta. Przynależność płciowa nie jest istotnym wyznacznikiem jej tożsamości, ważniejsza jest przynależność etniczna i religijna. Nie oznacza to, ze kobieta ta nie chce być kobietą – to bez sensu. Nie ujmuje jednak siebie jako kobiety w sposób w jaki definiuja kobiecość feministki – nie jest taką kobietą, nawet jeśli środowiska feministyczne twierdziłyby inaczej.
Dlatego też bierny element wspólnotowości definiowałem nie tyle jako przynależność do wspólnoty (tutaj wystarczyłyby obiektywne kryteria aby stwierdzić taką przynależność) ale jako poczucie przynależności do wspólnoty (musze poczuć tą przynależność – czyli jest brana pod uwagę podmiotowość zainteresowanej osoby).
Z kategorią poczucia przynależności wiąże się kategoria samozrozumienia siebie jako przynależącego do wspólnoty. Czym jest to samozrozumienie? Rozpatrzmy poniższy przykład.
Mogę być np. mężczyzną, przedstawicielem rasy żółtej, robotnikiem, członkiem swojej rodziny. Co to znaczy, że jestem mężczyzną – oznacza to, że dziele określone cechy z resztą członków grupy mężczyzn, które jednocześnie różnią nas od członkiń grupy kobiet. Co to znaczy, że należe do rasy żółtej – oznacza to, że kolor mojej skóry, kształt oczu, kości policzkowych, kolor włosów, podatność na określone choroby – łączy mnie z innymi członkami rasy żółtej, a jednocześnie odróżnia od innych ras gatunku ludzkiego. Co to znaczy, że przynależę do klasy robotniczej – nie jestem właścicielem żadnego zakładu pracy i aby zapewnić byt swojej rodzinie muszę, podobnie jak miliony innych osób, podjąć pracę jako robotnik u kogoś innego. Co to znaczy, że należe do tej akruat rodziny – stanowimy bliską wspólnotę oddania z osobami, które łączy ze mną pokrewieństwo. Tym samym czuje się z tymi a nie innymi osobami bliżej związany.
Określając w ten sposób swoją tożsamość, podejmując wysiłek samozrozumienia posługuje się pojęciami ogólnymi, które zawsze odnoszą się do jakiś zbiorowości ludzkich. Bez owych pojęć ogólnych co byłbym w stanie o sobie powiedzieć, a tym samym jaki byłby mój poziom samozrozumienia?
Jeśli określenie mojej tożsamości miałoby być wolne od pojęć ogólnych, a tym samym od odniesienia od wszelkiej wspólnotowości, to znaczy, że mogę powiedzieć o sobie tylko tyle, ze jestem tym konkretnym X, np. jestem Adamem Brzoską. Ale co to konkretnie znaczy? Bez pojęć ogólnych, które odnoszą mnie poza siebie nie jestem w stanie siebie określić. Dzięki pojęciom ogólnym mogę powiedzieć, że jestem – studentem filozofii, obywatelem Polski, członkiem swojej rodziny, informatykiem itd.. Warunkiem samozrozumienia jest posługiwanie się tymi ogólnymi pojęciami, a one zawsze odnoszą nas do pewnych wspólnotowości.
Ale oczywiście, zrozumienie swego odniesienia do wspólnoty nie musi oznaczać poczucia przynależności do danej wspólnoty. Załóżmy, że ktoś urodził się w Polsce, przeszedł polską edukację, mówi po polsku. Dla zrozumienia przez niego samego siebie ma znaczenie jego odniesienie do historii Polski, do tradycji polskich, do kultury polskiej. Aby np. zrozumieć sytuację ekonomiczną swojej rodziny / miasta / regionu będzie musiał zrozumieć pewne zaszłości historycznych całego kraju. Dla zrozumienia sposobu funkcjonowania gospodarki kraju może być istotne zrozumienie mentalności Polaków. Aby uczestniczyć w debatach publicznych dobrze dla tej osoby jeśli będzie potrafiła się odnieść do kultury i nauki polskiej (np. Mickiewicza, opracowań na temat PRL-u czy Solidarności). Spór pomiędzy endecją i sanacją podczas II Rzeczypospolitej może być istotny dla zrozumienia współczesnej sceny politycznej. Jednakże mimo tego samozrozumienia dana osoba nie musi w sposób afirmatywny określać siebie jako Polaka. Polskość tej osoby będzie narzędziem, dzięki któremu będzie mogła ona odnosić się lepiej do otaczającej rzeczywistości, ale nie będzie częścią jej tożsamości. Polskość będzie jakby obok tej osoby, a nie jej częścią.
Weźmy inny przykład, który bardziej wyraźnie ukaże rozróżnienie samozrozumienia i poczucia przynależności. Członek mniejszości niemieckiej, który urodził się w Polsce, wychował tutaj i partycypuje w życiu publicznym. Samozrozumienie w postaci wiedzy na temat polskości pozwala mu lepiej siebie zrozumieć, jednakże wiedzę tą może on używać instrumentalnie dla wzmocnienia mniejszości niemieckiej w Polsce. Jego działania nie będą podyktowane dobrem państwa polskiego, a tym bardziej etnicznie rozumianego narodu polskiego, ale dobrem mniejszości niemieckiej w Polsce. Prowadzi to do wniosku, iż wiedza na temat sił determinujących nas nie musi oznaczać afirmatywnego stosunku do tych sił. Możemy nieakceptować pewnych sił jako istotnych dla naszej tożsamości.
Tym samym samozrozumienie siebie jako przynależącego do danej wspólnoty nie musi oznaczać poczucia przynależności do tej wspólnoty. Samozrozumienie samo oznacza – rozumiemem, że uformowały mnie te same siły co was i aby działać muszę się odnieść do tych samych treści co wy. Poczucie przynależności oznacza z kolei – czuje się jednym z was, ukonstytuowały nas te same siły, odnosimy się do wspólnych treści i pragnę rozwijać owe siły, treści oraz działać dla naszego wspólnego dobra.
Z trzech omówionych pojęć – przynależności, poczucia przynależności i samozrozumienia przynależności, kiedy mówię o elemencie biernym wspólnotowości chodzi mi o poczucie przynależności do wspólnoty.
4. Kategoria wspólnoty funkcjonalnej.
Podsumujmy raz jeszcze rozdział 3. Każdy zależy od jakiś wspólnot i każdy rozumie siebie poprzez odniesienie do określonych wspólnot. Problem tego jak dobrze samorozumiemy siebie – czy prawidłowo definiujemy wspólnoty, które nas ukonstytuowały - jest odrębny i nie podejmuję go tutaj. Jednakże dla postawy wspólnotowości istotne jest poczucie przynależności do wspólnoty. Kluczowym pytaniem w tym zakresie jest - dlaczego miałbym afirmować jakąś wspólnotę, chcieć do nie przynależeć, a nawet działać na jej rzecz.
W tym punkcie wprowadzam kategorię wspólnoty funkcjonalnej. Wspólnota funkcjonalna to ta spośród wspólnot do których przynależymy, z którą w największym stopniu się utożsamiamy. Może się zdarzyć tak, iż wspólnotą funkcjonalną dla danej osoby nie jest jedna wspólnota, ale więcej. Dopuszczam maksymalnie trzy, które można określać jako wspólnoty funkcjonalnej danej osoby. Jeśli chodzi o określenie pojęcia wspólnoty funkcjonalnej, to najlepiej będzie ukazać o co mi chodzi na przykładzie.
Fikcyjna postać – Franz Levi żyjący na początku XX wieku w Niemczech. Jest on obywatelem Niemiec, zasymilowanym Żydem, który jednak później konwertuje na protestantyzm, robotnik słabo zarabiającym, o poglądach lewicowych. Ale po kolei.
W okresie przed 1925 rokiem jego wspólnotą funkcjonalną była wspólnota robotników. Dlaczego? Pracował w wielkiej fabryce razem z Niemcami, Polakami, osobami pochodzenia żydowskiego. To jego sytuacja klasowa wyznaczała najistotniejsze elementy jego życia: to gdzie i na czym spędzał większość swego czasu; to z kim się spotykał i przyjaźnił; to jak było kształtowane jego ciało; to jaki był jego stan zdrowia; to jaki był jego status ekonomiczny i społeczny. Był słabo opłacanym robotnikiem jak inni, czuł, że dzieli swój los z innymi robotnikami. Oczywiście prócz tego był cały czas Żydem, mężczyzną, kolekcjonerem znaczków, czytał Geothego w wolnym czasie i Kanta. Jednak nie te czynniki w największym stopniu determinowały jego życie.
Następnie - Franz poprawienie swej sytuacji wiązał z poprawieniem losu proletariatu niemieckiego, dlatego też zapisał się do partii socjaldemokratycznej. W partii tej okazał się bardzo zręcznym organizatorem, oraz bardzo inteligentnym członkiem. Szybko awansował, polepszył swój status materialny. Około roku 1930 był już dobrze zarabiającym robotnikiem, ale nadal aktywnie walczył o prawa tych, którym się mniej poszczęściło. Prócz bycia robotnikiem stał się teraz aktywnym socjaldemokratą. Dlaczego? Ponieważ działalność w tej partii umożliwiała mu zwiększenie wpływu na przebieg własnego życia. Mógł np. uczestniczyć w rozmowach z władzami fabryki, w której pracował na temat przywilejów robotniczych. Nie przestał być Żydem, czytaczem Kanta itd., jednak elementami jego tożsamości, które wiązały jego życie z siłami, które w największym stopniu wpływały na jego życie były – bycie robotnikiem i socjaldemokratą.
Później - po śmierci najmłodszej córki, zaczął zadawać sobie pytania natury egzystencjalnej. Sięgał po książki filozoficzne i religijne – czytał już nie tylko Kanta i Geothego. Postanowił wstąpić do wspólnoty protestanckiej. To ona teraz obok wspólnoty robotnicznej i socjaldemokratycznej, stała się jego trzecią wspólnotą funkcjonalną. Jednak szybko przestał się aktywnie udzielać w partii, także zarobił już dosyć sporo i mógł się właściwie zwolnić z pracy. Teraz to bycie protestantem stało się kluczowym wyznacznikiem jego tożsamości. Dlaczego? Od tej pory znalazł nowe wsparcie do dalszego działania właśnie w niej. Zaś etyka protestancka stała się trwałym elementem konstytuującym jego tożsamość. Postrzegał siebie jako protestanta i chciał być dobrym protestantem dla chwały Boga. Dzięki temu uzyskał dostęp do nowej sfery egzystencjalnej, w której mógł znaleźć odpowiedzi na pytania, które go dręczyły.
Jednak po wielkim kryzysie sytuacja w Niemczech szybko zaczęła się zmieniać. Do władzy doszli naziści i zaczęł się szerzyć antysemityzm. Szybko okazało się, że lojalność wobec państwa, bycie dobrym robotnikiem oraz obowiązkowość protestancka, nie wystarczały dla bycia akceptowanym. Wygląd Franza, jego niearyjskie rysy, zawsze zdradzały jego etniczne pochodzenie. Ale dopiero teraz jego geny, etniczne pochodzenie stały się bardzo ważne dla jego aktualnej sytuacji. To w jej wyniku został najpierw pobity, potem splądrowano jego dom i ostatecznie osadzono w getcie. Wiedział, że podobny los spotkał tysiące Żydów w jego mieście. Czy łączyło go teraz coś z robotnikami, socjaldemokratami (większość siedziała wtedy w obozach, to fakt), czy protestantami? Na pewno w mniejszym stopniu niż wcześniej. Teraz to jego etniczność – przynależność do narodu żydowskiego – stała się jego wspólnotą funkcjonalną.
Franz przez cały ten czas był obywatelem Niemiec, robotnikiem, Żydem. Mimo późniejszego mocnego eksponowania swojej etniczności nie przestał być protestantem. Jednak poszczególne wspólnoty przynależności, w różnych okresach jego życia były mniej lub bardziej dla niego istotne. Na tej podstawie eksponował takie a nie inne części swojej tożsamości. Określone wspólnoty stanowiły dla niego wspólnoty funkcjonalne.
5. Podsumowanie.
Nie twierdze, że w przeciągu życia nasza przynależność do różnych wspólnot nie może się zmienić. Jest raczej oczywistym, że tak jest. Wybory jakie podejmował Franz odnosiły go do różnych wspólnotowości, i były to wybory w pełni racjonalne. Jego aktualna sytuacja skłaniała go do wyboru przynależności do określonej grupy. W grupie tej znajdował osoby, które dzieliły jego los. Oczywiście, że np. w partii socjaldemokratycznej byli Niemcy prócz Żydów. Byli heteroseksualni i homoseksualiści. Były osoby pochodzące z miast i z wiosek. Byli katolicy, protestanci, wyznawcy judaizmu, ateiści, agnostycy, a może nawet antyteiści. Byli tacy, którzy czytali Kanta i tacy, którzy tego nie robili. Byli pijacy i unikający alkoholu jak diabeł wody święconej. Ale co z tego? Jakie jest znaczenie tych różnic w obliczu jeden istotnej sprawy, która łączyła tych ludzi. Stanowili oni jedną wspólnotę dla której poświęcali swoje środki ekonomiczne, swój wolny czas, swoją energię. Dlaczego akurat robili to a nie spotykali się i nie dyskutowali nad nową wystawą w miejskimi muzeum? To proste – bo takie a nie inne podejmowanie działań i to działań wspólnotowych było racjonalne.
Oczywiście fałszem jest uniwersalizowanie podobieństw miedzy ludźmi. Świat jest podzielony na różne grupy interesów. Mówienie, że nie ma tutaj konfliktów jest kłamstwem. Ludzie się różnią i z tego powodu jednoczą się w różne wspólnoty interesów. Mówienie, że jesteśmy wszyscy tacy sami i niczym się nie różnimy – „wszyscy jesteśmy braćmi, ludźmi” itd. – jest oczywiście ważne – ale jako idea regulatywna. Zaś na drodze jej realizacji należy wystrzegać się odwoływania do niej jako metody zatykania ludziom ust, aby nie wykrzyczeli swoich skarg.
Dziewic w swoim tekście z kolei ląduje na przeciwległym stanowisku tj. nie chce podkreślać tego co łączy ludzi, a tym bardziej nie chce tego uniwersalizować. U podstawy jego myślenia leży założenie, iż wszyscy jesteśmy różni. Każdy ma swoją indywidualną historię, narrację, która różni go od pozostałych. Dlatego nawet jeśli pewne osoby miały dziadków we Wehrmachcie i to ich łączy to co z tego, skoro jeden jest skinem a drugi krytycznie myślącym filozofem. Albo jeden jest alkoholikiem i bije swoją żonę, a drugi jest przykładnym mężem i ojcem. Rzeczywiście w momencie współczesnego wygodnego życia, ta ich wspólna cecha nie wydaje się być istotna. Dlatego też życie wspólnotowe dziś umiera. Jednak załóżmy, że władzę w Polsce przejęła radykalna prawica, i chce umieścić wszystkich potomków żołnierzy Wehrmachtu w obozach? Czy wtedy te różnice nie byłyby mniej istotne, zaś ważniejsza ta jedna wspólna cecha?
Pragnę zauważyć podobieństwo pomiędzy stanowiskiem zakładającym uniwersalizację pewnego pakietu wspólnych wszystkim cech, oraz pomiędzy twierdzeniem, że wszyscy są różni i nic ich nie łączy. Przeciwstawiam im trzecie stanowisko, które głosi – ludzie się różnią, ale w różny sposób tj. jesteśmy różni, ale A jest mniej różne od B i C aniżeli od D i E, zaś od P i R to już w ogóle się różni bardzo mocno. Jasne jest, że nie ma dwóch identycznych osób. Jednak nieprawdą jest, że wszyscy różnią się od siebie w ten sam sposób. Powiedzenie, iż tylko się różnimy i każdy ma swoją indywidualną historię, cechy, przeżycia itd. i nie da się ukonstytuować żadnych wspólnot, jest uniwersalizacją różnic. Ostatecznie w takim ujęciu istnieją różniące się jednostki, ale aby nie dało się ukonstytuować żadnych wspólnot, to muszą się one różnić od siebie w ten sam sposób. Czyli różnica pomiędzy A i B, B i C i A i C itd. jest taka sama. Jeśli nie to znaczy, że np. A i B mogą czuć pewną bliższą wieź niż C i D, co pozwala im na racjonalne współtworzenie wspólnoty. W tym sensie uniwersalizacja podobieństw jak i uniwersalizacja różnic są podobne – wszystkich obsadzają w roli jednostek i uniemożliwiają odniesienie wspólnotowe. Dlaczego? Bo obie nie uwzględniają w sposób realny różnic. Pierwsza jest w ogóle na nie ślepa i wszyscy należą do jednej wielkiej ludzkiej wspólnoty. Zaś druga otworzyła jedno oko - widzi tylko ludzkość jako zbiór różnych jednostek. Ale boi się otworzyć drugiego oka i zobaczyć, że ludzie różnią się, ale na różne sposoby. Nie tylko jednostki są różne, ale same różnice są różne. Tym samym mogę być np. mniej różny od grupy ludzi A, ale bardziej różny od grupy B.
Ostatecznie nie chce nikogo zmuszać do tego aby musiał się czuć w jakiś szczególny sposób członkiem jakieś wspólnoty, także np. narodowej. Czasy są takie, że nie służą wspólnotowemu myśleniu i wspólnemu podejmowaniu działań. Cały czas jesteśmy bombardowani przez dyskurs, który konstytuuje każdego z nas jako wolną jednostkę, która powinna dbać o zabezpieczanie swoich indywidualnych potrzeb. Wmawia się nam, ze tak bardzo się różnimy poprzez ekstrawaganckie korzystanie z dobrodziejstw rynku. Widocznie większości ludzi to odpowiada i stąd taki zanim żywotności pojęć odnoszących nas do wspólnot np. wspólnoty narodowej.
Jednakże pragnę zauważyć, iż z tego, że niektórzy ulegli obecnemu stanowi marazmu, albo też doszli do takiego stanowiska na drodze krytycznego namysłu, nie wynika, iż irracjonalne jest jakiekolwiek odnoszenie się do kategorii wspólnoty. Szczególnie, moim zdaniem, jest to racjonalne dla członka mniejszości narodowej, która w oficjalnym dyskursie kultury większości, jest reprezentantem narodu zwyrodnialców zawsze zagrażających, zawsze gotowych do kłamstwa, oszustwa i gwałtu.
Ale aby chcieć dążyć do wspólnoty i czuć się jej częścią trzeba odczuwać jej brak, bo „ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie kto cię stracił....”
Mam świadomość, że nie odpowiedziałem na wszystkie zagadnienia jakie stawiałem w tekście. Dlatego ten tekst to dopiero pierwsza cześć. Na pytanie o to dlaczego istnieje powinność aktywnego uczestnictwa we wspólnotowości, oraz jaka jest relacja pomiędzy wartościami uniwersalnymi oraz wspólnotami, które zawsze są partykularne, odpowiem w kolejnych częściach.
Piszesz, że członkiem wspólnoty nie zostaje się od razu - trzeba się z nią oswoić i przyswoić sobie jej kulturę. Ale ogólnie jest to możliwe. Ale - powiedz szczerze - czy np. Murzyna, którego rodzice 3 pokolenia temu osiedlili się na Śląsku, który mówi gwarą, zna historię Polski i Śląska, który zna różne ważne dla tego regionu miejsca, osoby, etc. uznał za członka wspólnoty śląskiej? Nie chodzi mi tu - mam nadzieję, że to dla Ciebie oczywiste - o tak, czy inaczej pojęty rasizm, ale o pokazanie pewnych wpisanych we wspólnotę wykluczeń. I nie chodzi mi tu o świadome, racjonalne wykluczenia "konstytucyjne": np. jesteśmy wspólnotą tolerancyjną, więc - odgórnie - wykluczamy ludzi nietolerancyjnych. Chcę raczej wskazać na to, że wspólnoty (nie wiem czy wszystkie, ale przynajmniej niektóre o długiej historii) posiadają pewne nieświadome (co nie oznacza: nieuświadamialne), strukturalne wykluczenia, np. uważam, że nigdy Murzyn, nawet jeśli będzie czuł przynależność do wspólnoty polskiej, nie będzie w stanie całkowicie serio przeżywać Powstania Warszawskiego albo "Dziadów" Mickiewicza, a przynajmniej rdzenni mieszkańcy tych terenów nie będą w stanie mu tej autentyczności przyznać. Dlatego, jeśli chcesz budować model jakiejś otwartej, tolerancyjnej wspólnoty (obywatelskiej - jak ją nazywasz) to myślę, że nie tędy droga: nie poprzez państwo narodowe, grupę etniczną. Ogólnie sfera symboliki dla takiej wspólnoty musiałaby być budowana z wyjątkową ostrożnością. A nie wiem czy historia i tak nie zrobi - prędzej czy później - "swojego": wspólnota na pewno będzie miała początkowo jakichś wrogów, albo - by się nie rozpaść i w pełni ukonstytuować, utwierdzić się w sobie, umocnić - będzie musiała jakichś wytworzyć. "Oni" konstytuują "My". A to, znowu, konstytuuje wrogość. Sam to robisz: tworzysz sobie jakichś "ich" ("onych"): np. postmodernistycznych pseudo-intelektualistów, którzy odrzucają uniwersalne normy. Jeśli twój cel ("zgaduję": otwarta, tolerancyjna wspólnota racjonalnych, autonomicznych, ale i solidarnych jednostek) jest szczery, to myślę, że powinieneś zdystansować się do wszystkich swoich prze(d)sądów, do wszystkiego co z pozoru wydaje się pewne i oczywiste i zacząć od podstaw (na tyle, na ile jest to możliwe, przy naszym uwarunkowaniu przez różnorakie czynniki), tzn. stworzyć teorię wspólnoty, która nie będzie się konstytuowała poprzez pewne wykluczenia. Myślę, że moje zarzuty odnoszą się w pełni do twojej koncepcji wspólnoty funkcjonalnej.
OdpowiedzUsuńCzasem mam jednak wrażenie, że twój cel jest zupełnie inny niż (jak mi się wydaje) deklarujesz i stąd bierze się to, że cały czas bazujesz na modelu "oni"-"my". Chcesz wzmocnić wspólnotę Śląską, tyle, że masz świadomość, że odwoływanie się do etnosu może źle się skończyć oraz jest źle postrzegane. Wszystko być może nawet dla celów zwyczajnie egoistycznych (kiedy ja mówię o egoizmie, to nie koniecznie jest to zarzut, pamiętaj) - pragniesz umocnić swoją własną podmiotowość i wolę, tylko tyle - i po to uruchamiasz cały ten aparat pojęciowy. (Nie odbierz tego jako ataku na siebie, ani jako opinii kamerdynera. Nie jest to zarzut wobec Ciebie, ale sugestia, że być może należy przekonfigurować twoją argumentację ze wspólnotowej na jednostkową - na jednostkę, która próbuje uświadomić sobie swoje rzucenie w świat i odpowiednio się do niego odnieść.)
Za to bardzo ciekawa jest dla mnie fragment dotyczący samozrozumienia. "[R]ozumiemem, że uformowały mnie te same siły co was i aby działać muszę się odnieść do tych samych treści co wy". Nie wiem, czy taki był twój cel, ale ten trop jest dla mnie istotny: zrozumienie formujących mnie sił pozwoli mi odnieść się do nich w taki sposób, że zwiększę swoje szanse, na osiągnięcie celu oraz będę w stanie - poprzez zdystansowanie się do nich - przynajmniej częściowo się od nich uwolnić. Samozrozumienie pozwoli mi także, m.in., na ocenę wspólnoty, z której wyrastam i tej, do której chciałbym należeć (może to być ta sama wspólnota). Np. Franz mógłby, dzięki samozrozumieniu, dostrzec, że jego poczucie wspólnoty np. w pierwszym etapie: z robotnikami, było jedynie wynikiem determinacji strukturalnych: represjonują mnie "oni kapitaliści", więc należę do "my robotnicy", albo "oni naziści", więc należę do "my Żydzi". Gdyby to zrozumiał i się do tego odpowiednio (racjonalnie i autonomicznie) odniósł mógłby dostrzec, że wśród ludzi, z którymi pracuje są ludzie dobrego serca, których ceni i kanalie, z którymi nie chce mieć do czynienia; albo że chociaż większość członków zarządu fabryki to zwykli wyzyskiwacze, to jednak jeden dba o interesy pracowników z jednej strony, a z drugiej aktywnie działa w organizacjach charytatywnych; albo to, że czyta Kanta i Goethego wyróżnia go spośród reszty pracowników, np. budując jego wrażliwość na ludzki los oraz racjonalność. Dzięki temu mógłby np. dostrzec, że sukces, jaki odniósł jako socjaldemokrata zawdzięcza temu, że czytał Kanta i Goethego, że wolał robotników uczciwych, a nie krętaczy, a także dlatego, że wspomniany członek zarządu poparł jego starania. Mając tę świadomość mógłby starać się np. ukonstytuować inną wspólnotę (inaczej - ale nie wiem jak, to hipoteza - zbudowaną), wspólnotę uczciwych, albo np. wspólnotę autonomicznych, która stałaby się później przeciwwagą dla nadchodzącego nazizmu.
OdpowiedzUsuńCo do stanowiska, które mi przypisałeś: skrajne podkreślanie różnicy. Może faktycznie mój wpis na blogu szedł w tym kierunku. A może po prostu konstruujesz jakąś opozycję, aby uprawomocnić swoją teorię. Ale w moim przypadku nie jest tak, że uznaję tylko totalną indywidualność i kropka. Raczej widzę zagrożenie w tych formach wspólnotowości, jakie dotąd zaistniały. Ale nie oznacza to, że nie uznaję ich w ogóle. Raczej rozważam - zamiast z góry zakładać odpowiedź - kwestię tego, czy da się stworzyć wspólnotę opartą o inny model (taki, który uznaję za właściwy). I dopiero jeśli w wyniku takiego badania doszedłbym do wniosku, że wspólnota zawsze będzie zawierała cechy, które potępiam, to odrzucę ją całkowicie. Chociaż... Może masz rację, jeśli widzisz w mojej afirmacji różnicy moc destrukcyjną... Tak: podkreślanie indywidualnych uwarunkowań ma na celu zburzenie zastanych form wspólnotowości (np. w oparciu o ethnos, czy klasę). Nie jest to jednak burzenie, dla samego burzenia!
1. Piszesz, że w każdą wspólnotę jest wpisane pewne podstawowe wykluczenie. Piszesz o tym tak jakby to zawsze była wada. Moim zdaniem wykluczenie we wspólnocie to oczywistość, która niekoniecznie musi być wadą. Powiedziałbym nawet, ze w prawie każdej wspólnocie musi być podział na My i Oni. Jedyne dwa modele, które tego nie zakładają to jedna wspólnota obejmująca wszystkie jednostki, oraz tyle wspólnot ile jest jednostek (tutaj ponownie uniwersalizm i indywidualizm prowadzą do tego samego). Nawet twoja wspólnota oświeconych filozofów zakłąda taki podział - Oni to niezdolni do krytycznego myślenia mieszkańcy sfery Się. 1.1. Piszesz, że dla mojej koncepcji wspólnoty te wykluczenia są często nieuświadomione. Czyli wtedy twierdzimy, że jesteśmy tolerancyjni, ale w rzeczywistości jak przyjdzie co do czego to i tak będziemy wykluczać. Ja rozumiem, że taki mechanizm może mieć negatywne konsekwencje np. wyrzucanie tych, którzy nam nie pasują. Ale chce zwrócić twoją uwagę na przykładową relację pomiędzy dwoma wspólnotami, gdy jedna jest silniejsza od innej. Ucisk silniejszej w stosunku do słabszej wspólnoty może się realizować na dwa sposoby. Pierwszy to taki, gdy silna grupa zakłada model zamknięty - wykluczający. Wtedy np. wyższe posady, lepsze zarobki, przywileje, okreslone prawa są tylko dla członków silniejszej grupy. Wtedy dyskurs uniwersalistyczny służy grupie słabszej - dzięki niemu domaga sie ona swoich praw.
OdpowiedzUsuńAle może też być tak, że silniejsi powołują się na dyskurs uniwersalistyczno - indywidualny i nie mówi się o wspólnotach w ogóle. Coś takiego jak wspólnota nie istnieje - istnieją tylko jednostki i powinniśmy zadbać o zabezpiecznie praw jednostek. Państwo oparte o taki model jest demokratyczne - państwo to zbiór równych i wolnych jednostek. Tutaj większość decyduje o tym jaka będzie polityka historyczna, jakim językiem się mówi, na jaką kulturę łoży się pieniądze. W takim przypadku to podział na My i Oni konstytuujący wspólnotę - owszem zamkniętą, wykluczającą - jest czymś co broni statusu słabszej wspólnoty. To odwołanie się do wykluczającej ideologii pozwala na ukonstytuowania różnicy pozwalającej chronić swoją tożsamość. Podstawą dla tego podziału są zaszłości historyczne, poczucie krzywdy itd.. Owszem jeśli zbudujemy kiedyś kantowskie państwo celów i grzechy historii nie będa już miały znaczenia dla jednostek to uniwersalna wspólnota obywatelska się ukonstytuuje. Ale wątpie w to aby to kiedykolwiek miało nastąpić - skok z królestwa konieczności do królestwa wolności wydaje mi sie niemożliwy. Przeszłość zawsze będzie na nas ciążyć. Dopóki tak jest to konflikt, spór i różnica jest czymś co musimy uwzględniać. Ja bym powiedział tak: twierdzenie, ze istnieją tylko jednostki będzie prawdziwe gdy już państwo celów zostanie urzeczywistnione. Dopóki tak nie jest to istnieją tylko wspólnoty. Przyznaję, że tutaj członkowie słabszej wspólnoty mają problem - bo uniwersalistyczny dyskurs rozbijający wszelką wspólnotowość wzmacnia silniejszą wspólnotę, ale nie moga oni z niego zrezygnować całkowicie - to sakazało by taką wspólnotę na oksrażenia o populizm i wykluczenie. Ale jednocześnie muszą jakoś odwoływać się do kategorii wspólnoty po to aby zachować swoją odrębność wobec silniejszego przeciwnika. Nie mówmy, że osiągnęliśmy poziom państwa celów zanim do tego doszło.
OdpowiedzUsuń2. Zaskakujesz mnie, bo ty - nietzscheanista - zakładasz, że postawą dla tworzenia wspólnot są autonomiczne i racjonalne jednostki. Pokaż mi je? No tak - na studiach filozoficznych znajdziesz kilka, które zbliżają się do tego ideału. Ale mi się wydaje, ze my mamy rózne perspektywy. Tobie chodzi o wspólnotę elitarnych inteligentów - coś jakby Koło Filozoficzne. Z kolei mi chodzi o ruch o zasięgu ogólno społecznym. Który dotyczyłby nie tylko wykształoconych, ale tych z nizin społecznych. Pomyśl do czego by doszedł Franz gdyby jak ty proponujesz czały czas dekonstruował, analizował dażąc do ostatecznej podstawy, starając się pozbyć wszystkich przed-sądów? Musiałby jak Husserl kilka lat spędzić na redukcjach fenomenologicznych. Ale przecież obaj się zgodzimy, że po Heideggerze osiągnięcie poziomu Ja transc. jest niemożliwe. Zawsze istnieją już jakieś przedsądy i uwarunkowania. Jak będe tylko rozumował i analizował to na jakiej podstawie mam działać? Sfera praktyczna - sfera działania, wymaga na mnie podejmowanie decyzji. Ja nie przekreślam roli namysłu, krytycznego osądu, ale mam świadomość, ze absolutyzowanie tego czynnika i dążenia do sytuacji jasnej, przejżystej, czystej, która pozwala na osiągnięcie silnych podstaw za wszelką cenę - jest drogą teoretyka a nie praktyka społecznego. Krytyczny rozum owszem, ale połączony z działaniem w ramach tego co jest. Nasi przeciwnicy na pewno by chcieli abyśmy wszyscy oddali się bezinteresownej kontemplacji świata idei zamiast działać. Chodzi o to, że człowiek nie jest tylko rozumem - Ja transcendentalnym, ale także Ja empirycznym - tym ciałem, tymi rolami społecznymi. Owszem nie redukuje się do nich, ale także w tym obszarze realizuje się jako człowiek. Dlatego egzystencjalizm, uniwersalizm, indywidualizm to tylko jedna cześć "prawdy". Istnieje druga wspólnotowa, praktyczna, społeczna. W tym obszarze zawsze jesteśmy już uwikłani i to stanowi podstawę dla naszych działań.
OdpowiedzUsuńDlatego twój warunek aby budowanie wpsólnoty oprzeć tylko na czymś racjonalnym jest dla mnie utopijny, niemożliwy do osiągnięcia. Taka wspólnota nigdy nie powstanie. Jeśli nawet, to będzie miała bardzo mało członków i wąski zakres oddziaływania społecznego.
Nasi przeciwnicy na pewno by chcieli abyśmy wszyscy oddali się bezinteresownej kontemplacji świata idei zamiast działać. Chodzi o to, że człowiek nie jest tylko rozumem - Ja transcendentalnym, ale także Ja empirycznym - tym ciałem, tymi rolami społecznymi. Owszem nie redukuje się do nich, ale także w tym obszarze realizuje się jako człowiek. Dlatego egzystencjalizm, uniwersalizm, indywidualizm to tylko jedna cześć "prawdy". Istnieje druga wspólnotowa, praktyczna, społeczna. W tym obszarze zawsze jesteśmy już uwikłani i to stanowi podstawę dla naszych działań.
OdpowiedzUsuńDlatego twój warunek aby budowanie wpsólnoty oprzeć tylko na czymś racjonalnym jest dla mnie utopijny, niemożliwy do osiągnięcia. Taka wspólnota nigdy nie powstanie. Jeśli nawet, to będzie miała bardzo mało członków i wąski zakres oddziaływania społecznego.
3. Dlatego uważam, że element irracjonalny jest konieczny dla konstytuacji wspólnoty, I pojade nawet radykalniej - mity wspólnotowe są czymś pozytywnym w sferze praktyki. To one pozwalają zwiększyć mobilizację ludzi do działania - łączą ich i zwiększają stopień poświęcenia na rzecz wspólnej sprawy. Wydaje mi sie, ze one są czymś konstytutywnym dla działania w sferze polityki. Wiem, ze przecze teraz wnioskom z postu na temat Polityki hisotrycznej w Polsce. Tam krytycznie odniosłem się do roli mitów i czynnika irracjonalnego w sferze publicznej. Ale powiem tak - moje myślenie jest dialektyczne. Dostrzegam napięcie pomiędzy uniwersalizmem i partykularyzmem, pomiędzy jenostką i wspólnotą. Uniwersalizowanie jednego z tych czynników jest, moim zdaniem, błedem.
OdpowiedzUsuń4. Mam taką hipotezę. Proces indywidualizacji, który idzie w parze z rozwojem kapitalizmu i jednocześnie destrukcją metafizyki, ostatecznie służy paraliżowi dla działań wspólnotowych, które sa niebzpieczne dla dzisiejszego sacrum - jednostki. Nowoczesność dąży do tego aby jednostka sama w sobie znalazła oparcie dla swych działań. O tym piszą np. Kiekegaard, egzystencjalizm, Sartre - żadnej fałszywej wiary - to Ty decydujesz. Żadnych metafizycznych podpór podczas podejmowania decyzji. Ty masz działać w swoim imieniu, a nie w imieniu Boga, Narodu, Historii itd.. Dostrzegam pozytywne aspekty tego dyskursu. Ale moim zdnaiem to nie przypadek, że wraz z rozwojem kapitalizmu rozwija się ideologia indywidualistyczna, która pozbawia jednostkę wszelkiego odniesienia właśnie do tego co poza nią. Tym samym także odniesienia do wspólnoty. Zauważmy, ze to w nowoczesności rozpoczyna się proces niszczenia metafizyki, odniesienia do stałych idei, które porządkują zastany świat. Dziś wszystko powinno być płynne, wszystko się zmienia - ma ma nic trwałego. Bóg? - obalony. Historia? - obalona. Naród? - już prawie leży.
OdpowiedzUsuńTy jako jednostka tylko w sobie możesz znaleść podstawę w działaniu - jesteś sam w podejmowaniu tych decyzji, nawet jeśli kogoś zapytasz o rade to i tak ty sam go wybrałeś. Jesteś skazany na wolność. Zaś poza tobą nie ma nic trwałego na czym mógłbyś się oprzeć. Moim zdaniem tego typu myślenie prowadzące oczywiście do indywidualizmu jednoscześnie paraliżuje wpólnotowe działania. Prowadzi to do uwiądu sfery społecznej. Musiano zabić wszystkich bogów po to aby mógł zaistnieć człowiek.
OdpowiedzUsuńKołakowski miał rację - heteronomia, determinizm jest charakterystyczny dla niewolników. Ale to właśnie oni potrzebują takiej ideologii - po to aby uzasadnić swoje wspólnotowe działania w odniesieniu do jakieś transcendencji. Aby w czymś transcendentnym ulokować podstawę uzasadniającą ich działania. "[R]ozumiemem, że uformowały mnie te same siły co was i aby działać muszę się odnieść do tych samych treści co wy".