czwartek, 11 listopada 2010

O polityce pamięci w Polsce

Sokrates konfrontując się z problemem relacji pomiędzy różnymi grupami etnicznymi na Śląsku postanowił, po kolejnej serii rozmów oraz lektur (głównie L. Nijakowskiego pt. „Polska polityka pamięci”) napisać krótki tekst poświęcony polityce pamięci w Polsce. Postanowił zaproponować swoją metodę filozofowania tj. krytyczny stosunek do siebie oraz dialog ,jako narzędzia rozwiązywania konfliktów pomiędzy grupami etnicznymi. Ale po kolei.

1. Dlaczego pamięć, historia są istotne dla danej wspólnoty?
a) pamięć pozwala określić naszą tożsamość, odpowiedzieć na pytanie kim jesteśmy, a tym samym uzyskać samozrozumienie dla swojej obecnej sytuacji. Dlaczego jesteśmy w tym miejscu i czasie, jakie decyzje nas do tego doprowadziły, jakie lekcje z nich wyciągnęliśmy, czym się kierowaliśmy podejmując je.
b) Oczywiście nasze bycie jako wspólnoty nie zamyka się w przeszłości, istotna jest także przyszłość. Aby wyznaczać swoje cele musimy mieć jakieś zrozumienie tego gdzie się znajdujemy, a to jest niemożliwe bez pewnego samozrozumienia na gruncie historii.
c) Poza tym odniesienie do jakiegoś My – tutaj narodu – daje poczucie bezpieczeństwa. Dzięki temu ma się świadomość, że jest się gdzieś zadomowionym, że gdzieś się jest u siebie. To, że dana grupa ludzi wspólnie określa siebie w odniesieniu do wspólnej przeszłości pozwala jej zwiększyć spoistość grupy. Członkowie dzięki uświadomieniu sobie istotności tego co wspólne są bardziej względem siebie lojalni. To, że stanowią całość i to całość głęboko zakorzenioną w przeszłości, zwiększa poświęcenie jednostek wobec owej jakże cennej całości. Pozwala także przekazać młodemu pokoleniu cenione wartości, wzorce zachowań.

2. Mówimy tutaj o polityce historycznej, zwanej także polityką pamięci. Należy zauważyć, że do mechanizmów pamięci prócz zapamiętywania należy także zapominanie. Charakteryzuje się więc pamięć pewną selektywnością. Pamiętamy pewne elementy naszej przeszłości, jednocześnie zapominając o innych.
W przypadku pamięci historycznej zazwyczaj dzieje się tak, iż pamięta się o wydarzeniach, w których przodkowie dokonywali wielkich czynów – zapewniali rozwój swej ojczyzny, pokonali wroga, a jeśli przegrali to zawsze z podniesionym czołem, po bohaterskiej walce. Z przeszłości własnego narodu zazwyczaj wybiera się to co dobre. Ale chce się także pamiętać o czymś innym tj. o złu jakie zostało wyrządzone przez innych. To Inni zawsze są tymi, którzy napadają, ciemiężą, kradną, gwałcą i zabijają. Oni są źli, zawsze zagrażali, nigdy z nimi nie będzie się w stanie dojść do porozumienia. Te elementy odróżnienia My – Oni są wszechobecne w pamięci historycznej. Takie ujęcie Innego pozwala uzasadnić nasze działania względem Innych, a jednocześnie pozbawić moralnej legitymizacji ich działania.
Jakże często polityka pamięci danego narodu pod wpływem siły przyzwyczajeń, łatwych uogólnień, stereotypów nie dąży do odkrycia prawdy całkowitej, ale zaspokaja się prawdą cząstkową. Zaś twierdzenie, iż ta prawda cząstkowa jest całkowitą i nic poza nią nie ma - jest po prostu fałszem. Dzieje się tak gdy selektywnie wybiera się to co prawdą jest – nasze dobro i zło innych. Pomijając przy tym zło wyrządzone przez członków naszego narodu, oraz zasługi członków innego narodu, dobro jakie przejawiali w relacjach do nas.

3. Dzięki mityzacji (wspólne pochodzenie, odwieczny wspólny wróg), heroizacji (nasi szlachetni, inni źli) oraz selektywności (nasi nie byli źli, zaś inni nie byli nigdy szlachetni) – naród może lepiej realizować wspomniane wcześniej cele (poczucie wspólnoty, oddania, ofiarność) i trwać nawet mimo długiego okresu braku państwa.
W przypadku Polski tego typu model selektywnej polityki historycznej był bardzo korzystny w czasach zaborów. Można nawet stwierdzić, iż w tamtych czasach jego przyjęcie było racjonalne. Dlaczego? – sytuacja dziejowa była taka, iż należało podkreślać swoje zalety i wady wroga, bo wykazaniem polskich wad zajmowali się bardzo dobrze już sami zaborcy będący w sytuacji uprzywilejowanej. Jednakże długi okres bycia pod zaborami wpłynął na polską kulturę, oraz sposób postrzegania swojej tożsamości narodowej. To określiło pewien punkt ciężkości do którego dąży także obecna polityka pamięci. Polacy mają skłonności do ciągłego łączenia swojego wizerunku z statusem ofiary. A sami nie są w stanie uznać swoich przewinień względem Żydów, Niemców, Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Litwinów. Często nie są w stanie nawet uznać statusu ofiary innych narodowości np. ile osób w tym kraju słyszało o Niemkach, które były gwałcone przez żołnierzy sowieckich po II WŚ? Gdy Polacy padali ofiarą gwałtów i zabójstw ze strony sowietów to oczywiście byli ofiarami, ale gdy były to Niemki i Niemcy to nagle sytuacja już jest inna?

4. Te uwarunkowania dziejowe są dziś nadal obecne - historia ciąży na współczesności. Jakże widoczny jest ten schemat w retoryce polityków prawej strony politycznej w Polsce. Tutaj istotna uwaga – nie jest tak, że polityka pamięci to forma działalności politycznej, która pojawiła się w Polsce dopiero po roku 2005. Istniała już w czasie zaborów, II Rzeczypospolitej, w czasie wojny, w okresie PRL-u, a także po zmianie władzy w 1989 roku. Zawsze jakaś forma polityki pamięci istniała – te a nie inne aspekty polskiej historii uwzględniano w podręcznikach, dowartościowywano tych a nie innych bohaterów i stawiano im pomniki. Z kolei wokół istnienia pewnych innych wydarzeń i postaci milczano. To co ostatnio dzieje się w Polsce to nie początek nowej formy polityki tj. polityki pamięci, ale pojawienie się określonej formy polityki pamięci. Czym polityka ta się charakteryzuje?
Jej celem jest wzmocnienie poczucia dumy narodowej poprzez obronę pozytywnego wizerunku przeszłości Polski. Tym samym odrzuca się rewizjonizm historyczny, który stawia za sobie za cel ujawnienie całości prawdy – także tej, z którą wielu nie chciałoby się konfrontować(Jedwabne, Kielce, akcja Wisła). Podkreśla się także homogeniczność kulturową narodu, oraz zgodę jako naturalny stan funkcjonowania wspólnoty państwowej. Tym samym nie uwzględnia się faktów dotyczących zróżnicowania etnicznego obywateli Polski (o tym poniżej). Z kolei zgoda owszem jest cenna jako idea regulatywna, do której realizacji należy dążyć, ale nie jako narzędzie uciszania tych, dla których obecny stan jest niesprawiedliwy. Trzecią cechą jest podkreślenie emocji w konstytuowaniu wspólnoty narodowej. Twierdzi się w ramach tej nowej polityki pamięci, iż np. muzea powinny oddziaływać na wszystkie zmysły i stymulować emocje odwiedzających. Zauważmy jednak, iż owszem pewna doza emocji, uczucia przynależenia do wspólnoty, więzi jest ważna dla ukonstytuowania wspólnoty, ale czy taka droga nie jest zagrożeniem np. w edukacji dla podmiotowości ucznia. W procesie edukacji uczeń powinien być traktowany z godnością. To z kolei musi uwzględniać subiektywność ucznia, tym samym oddziaływanie na niego powinno się odbywać poprzez rozmowę i racjonalną argumentację. Zaś jeśli w procesie edukacji zaczniemy zbyt mocno podkreślać kształtowanie postaw młodych osób poprzez oddziaływanie na ich emocje, to równie dobrze możemy od razy wprowadzić na rynek tabletki, które będą bezpośrednio oddziaływały na mózg konstytuując odpowiednie powiązania neuronalne a tym samym uczucia. Oba czynniki pomijają subiektywność ucznia. Jeśli dopuszczamy możliwość stosowania pierwszego, to jakie powody – prócz np. pragmatycznych (wysokość kosztów zastosowania) przemawiają przeciw drugiemu?

5. Przejdźmy do analizy sytuacji etnicznej w Polsce. Faktem jest, że Polska nie jest monolitem narodowym, mimo tego iż po masowych wysiedleniach po 1945 roku, oraz kolejnych emigracjach np. Żydów po 1968 albo przez cały okres PRLu Niemców i Ślązaków - dużo jej do tego nie brakuje. Na jej terenie żyją  jednak inne wspólnoty narodowe, które mają inną pamięć historyczną, inną interpretację pewnych wydarzeń (np. dla mniejszości litewskiej wojsko AK ma taką renomę jak dla Polaków ukraińskie UPA). Czy pozwolimy mniejszościom czuć się w pełni obywatelami Polski, czy też staną oni się obywatelami drugiej kategorii? Kto jest u siebie żyjąc w Polsce? Tylko prawdziwi Polacy, czy też wszyscy obywatele Polski?
Zauważmy, iż w Polsce mamy nadal do czynienia z pewną formą centralizmu, który jest spuścizną komunistyczną. Owszem po 1989 roku udało się usunąć centralizm w sferze gospodarczej, ale nie udało się tego uczynić w sferze kulturowej. Warszawa stanowi centrum i zgodnie z jej wizją jest kształtowana polityka historyczna na całym obszarze kraju. Efektem tego jest np. wielkie zdziwienie Polaków kiedy się nagle okazuje, że któryś z kandydatów na prezydenta ma dziadka w Wehrmachcie. Kiedy jest oczywistością, że prócz mniejszości niemieckiej w Polsce żyje kilka milinów potomków osób, których przodkowie podpisali Volksliste. Szacuje się, że zrobiło to ok. 2 mln osób w Polsce (zob. http://pl.wikipedia.org/wiki/Volkslista). Czy ten fakt w ogóle od 1945 roku przebił się jakoś do świadomości publicznej? Jeśli tak to skąd to zdziwienie dziadkiem Tuska? O niezrozumieniu odrębności kulturowej niektórych regionów świadczą też działania samych polityków np. Lecha Kaczyńskiego, który w 2007 roku był zapraszany na Śląsk przez kilka organizacji tamtejszych aby wziąć udział w obchodach 85 rocznicy przyłączenia Śląska do Polski, ale nie przybył – wolał uczestniczyć w drugorzędnych uroczystościach sportowych. Taka postawa świadczy o stosunku centrum do jego peryferii. Sami zaś Ślązacy są najliczniejszą deklarowaną – zgodnie ze spisem powszechnym z 2002 roku – mniejszością narodową w tym kraju, a Polska nie chce ich uznać za mniejszość narodową. Dlaczego? – bo Warszawa wie lepiej od Ślązaków co to znaczy być Ślązakiem.
To efekt wszechobecnej polityki lekceważenia regionów, które nieodpowiadają wizji jednolitej historycznie, kulturowo i etnicznie Polski. Owszem akceptuje się to, że Górale, Kaszubi czy Ślązacy mają inną gwarę, inne stroje ludowe,  inne tradycje, inną zabudowę domów czy kuchnię. Ale to tylko powierzchowna akceptacja lokalnego folkloru. Pozwólmy im cieszyć się własnym folklorem, to przecież tak fajnie jak przyjedzie się w góry a tam Górale witają w swoich ludowych strojach. Ale kiedy któraś z tych grup zacznie artykułować swoje ambicje upodmiotowienia się np. żądając autonomii dla swego regionu, upamiętnienia swoich przodków, którzy nie walczyli w AK, albo nadania statusu mniejszości narodowej, to okazuje się, iż nieważne czy prawa czy lewa strona poliyczna, czy ultraprawicowiec, socjaldemokrata czy gorący zwolennik tolerancji – wszyscy mówią jednym głosem - Polska jest monolitem! (czyt. niech żyje postkomunistyczny kulturowy centralizm)

6. I tutaj zmierzamy do kluczowego pytania. Pojęcie polityki historycznej łączy w sobie dwa pojęcia – polityki oraz historii. Zauważmy, że dziedziny te realizują dwa odmienne cele. Celem polityki jest skuteczność działania w realizacji określonych celów praktycznych – jakiegoś dobra wspólnego. Zaś celem historii, jako dyscypliny naukowej jest prawda. Czy te wartości dają się uzgodnić ze sobą? Nie wykluczam takiej możliwości, jednak wymaga to pracy, ciągłej uwagi i dużej ilości samokrytycyzmu. Należy być czujnym, gdyż bliskie zejście polityki i historii rodzi bardzo duże zagrożenie. Zagrożona jest prawda jako cel sam w sobie. Przyczyną tego zagrożenia są partykularne, utylitarystyczne cele, które chcą realizować politycy. Następstwem tego może być przyjęcie przez historię zamiast prawdy jako celu nadrzędnego, innych celów np. określonego projektu politycznego. Czy wtedy historia jest nauką czy ideologią? Czy taka sytuacją nie przypomina nam okresu historycznego, który nie tak dawno się zakończył?

7. Jaka więc powinna być polityka pamięci? Powinna być samokrytyczna i otwarta na Inność. Taka będzie jeśli podporządkuje się wartości prawdy. Jeśli mamy budować naszą demokratyczną wspólnotę i solidarne związki z innymi to powinniśmy oprzeć się na prawdzie, a nie egoistycznych narodowych interesach. W tym celu należy zrezygnować z monistycznej wizji tożsamości historycznej wszystkich obywateli Polski i dopuścić do artykulacji tożsamości regionalne, oraz wejść z nimi w dialog. Należy zaakceptować iż ci, którzy mieli dziadków w Wehrmachcie czy UPA, którzą należą do innych grup etnicznych mogą być lojalnymi obywatelami Polski jeśli uwzględni się ich dążenia do większego upodmiotowienia. Należy także dokonać samokrytyki własnych postępowań z przeszłości. Nie budujmy nieprawdziwej wizji przeszłości, ale skonfrontujmy się ze słabością ludzką, która jest w przeszłości obecna.
Czy to jest zagrożenie dla suwerenności Polski? Moim zdaniem wręcz przeciwnie – dając mniejszościom narodowym możliwość czucia się u siebie, bycia akceptowanym oraz pełnej partycypacji w życiu społecznym zwiększamy ich lojalność wobec państwa. A jeśli chcemy realizować ten projekt to po co np. popularyzować „Krzyżaków” w wydaniu zarówno książki jak i filmu. Czy to dzieło przekazuje prawdę historyczną czy pewną - owszem użyteczną w określonym okresie dziejowym - ideologię? Przecież zakłamuje ono rzeczywistość historyczną zgodnie z przedstawionym wcześniej schematem prawdy jednostronnej (my dobrzy, oni źli). Zapytajcie siebie szczerze – po co tak hucznie obchodzono 600-ną rocznice bitwy pod Grunwaldem, i czy taki a nie inny zestaw lektur szkolnych ma z tym jakiś związek? Albo po co wypowiedzi np. Sławomira Cenckiewicza, iż w muzeach polskich nie powinny być ukazywane wiadomości na temat lotników polskich, którzy pod koniec II WŚ bombardowali miasta niemieckie. Dlaczego? – bo to nie służy interesowi Polski. Czy polityka historyczna w tym wydaniu realizuje kategorię prawdy czy też interes narodowy?

4 komentarze:

  1. Uwagi (ze względu na długość muszę podzielić je na dwa komentarze):

    A. Przede wszystkim wydaje mi się, że nie doprowadzasz swojego rozumowania do końca, zatrzymujesz się w pewnym momencie, jak gdyby było tam urwisko - ale wydaje mi się, że jest tam droga, którą po prostu nie chcesz pójść (i - być może - ma to przyczyny "ideologiczne"). Mówiąc konkretniej: chodzi mi o to, że cały czas wskazujesz na niejednolitość etniczną (a przez to historyczną) RP: mówisz o tym, że mniejszość ukraińska inaczej postrzega AK, a mniejszość niemiecka inaczej gwałty na Niemkach. I tu się kończy ta wyprawa. Co jest dalej? Historie indywidualne, które chcesz rozmazać w regionalnych. Jeden członek mniejszości będzie dumny z tego, że jego dziadek dobrowolnie podpisał Volkslistę, inny będzie zawstydzony tym faktem, inny miał przodków, których zmuszono do jej podpisania, a jeszcze inny takich, którzy zaryzykowali jej niepodpisanie (i albo zginęli z tego powodu, albo - mimo tego - przeżyli). Jeden Ślązak jest pacyfistą, inny skinem, jeden miał ojca górnika, drugi lekarza, trzeci stolarza, a czwarty UBeka, jeden woli siedzieć całe dnie przed telewizorem, drugi czytać książki. Z setek uwarunkowań wybierasz te wygodne dla Ciebie: regionalne, tak jak dzisiejsi (post)politycy wybierają wygodne dla nich: narodowe.

    B. Dziwi mnie, że po lekcji hermeneutyki z taką łatwością napisałeś o tym, że historia ma być poszukiwaniem prawdy. Nie chodzi o to, że kategorie prawdy/fałszu są tu obojętne, przeciwnie: czymś "złym" (niepoprawnym metodologicznie, "nieprofesjonalnym" i "szkodliwym") jest pomijanie pewnych źródeł, kierowanie się osobistymi sympatiami, czy przedkładanie źródeł mniej wiarygodnych nad bardziej wiarygodne jeśli tylko służy to naszym celom. To nie jest historia, tylko ideologia działająca pod przykrywką tej szlachetnej nauki. Ale prawda historyczna w ścisłym sensie jest czymś wyjątkowo odległym, a być może zupełnie niedostępnym. Historia (w jej funkcji badania dziejów, a nie ich wykorzystywania, jak np. robi to Deleuze w odniesieniu do historii filozofii - i nie chodzi tu o to, że jedno z tych działań jest lepsze od drugiego, ale, że są one różne, przy czym podejście Deleuze'a nie jest tym samym, co ideologia polityki pamięci!) powinna raczej próbować otworzyć nam pewien świat, który już nie istnieje, tak byśmy mogli go zrozumieć (i poszerzyć nasz świat o doświadczenia wyniesione z tamtego - myślę, że to właśnie robi Deleuze pisząc książki "historyczno-filozoficzne": pokazuje np. nie świat Bergsona, ale swój - poszerzony po lekturze Bergsona). Dlatego też historia powinna pokazywać wielość różnych sił, wielość różnych narracji, wielość głosów. Ten, który tego nie rozumie nazywa się Norman Davies i swoją książką "Europa" próbuje stworzyć nowy, już nie narodowy, ale kontynentalny mit jednego głosu wydobywającego się z dziejów tej części świata. Przeciwnie czynią historycy uprawiający tak zwaną mikrohistorię (np. historycy ze szkoły Annales) opisujący historię dzieciństwa, brudu, gwałtu czy jakiejś małej wioski - skupiają się oni na życiu codziennym, świadomości, przekonaniach i obyczajach, pokazując każdorazowo ich inność i zmienność, a tym samym różnorodność pamięci, światów, sposobów myślenia i odczuwania, a przede wszystkim pokazują, że pewne oczywiste dla nas rzeczy wcale takie nie są.

    OdpowiedzUsuń
  2. C. Na koniec jeszcze uwaga o podejściu do uczniów, o argumentach racjonalnych, a nie emocjonalnych. Myślę, że zbytnio uprościłeś sprawę - emocjonalność jest ważna, racjonalna argumentacja lepsza od emocjonalnej (o ile tę ostatnią można nazwać argumentacją). Ale racjonalność również może być wykorzystywana w służbie pewnej ideologii (czego doskonały przykład miałeś nie raz na zajęciach na filozofii) - zwłaszcza, że dziecko posiada o wiele mniejszą wiedzę niż nauczyciel i o wiele słabsze zdolności wykorzystywania tej wiedzy. Dużo ważniejsze jest - moim zdaniem - uczenie dzieci myślenia krytycznego, czyli racjonalnego, ale przede wszystkim samodzielnego, czy może raczej: przede wszystkim myślenia, a nie przywoływania czyichś słów lub pierwotnych, emocjonalnych odruchów [z resztą: podejrzewam, że te emocje, których "uczy" wspomniane muzeum są bardzo płytkie, prostackie, naiwne... emocjonalnie zareagować na umierającego Mufasę ("Król lew"), albo na faszystowskie okrzyki wznoszone podczas jakiegoś przemarszu jest czym innym niż emocjonalnie zareagować na poezję Kaczmarskiego czy filmy Kieślowskiego].

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pierwszy argument - moim zdaniem kluczowy dla naszej dyskusji - odpowiem w osobnym tekście.
    Co do drugiego, że odwołuje się do kategorii prawdy. Krytykujesz to, ale za chwile sam się na nią powołujesz, tylko że kategoria prawdy twoim zdaniem jest bardzo odległa. Zgoda - prawda jako idea regulatywna, do której dążymy. Historia powinna pokazywać wielość narracji. Zgoda. To właśnie krytykowałem w tekście - politykę, która wykorzystuje historię aby nadać jej "gładkie, zaokrąglone i jednolite" kształty. Ale nie rozumiem jak tutaj sie nie zgadzamy. Problem jest taki - jaka kategoria stanowi nadrzędna dla historii? - prawda czy interes grupy (narodowej, paneuropejskiej, itd.). Czy proponujesz rezygnację z prawdy, jeśli tak to w imię jakiej innej kategorii?
    Nie zgodze się jednak, że historia to tylko zbiór indywidualnych narracji. Jest tam coś więcej - wymiar wspólnotowy jest oczywistością dla mnie. Napisze o tym we wspomnianym tekście. Krótko - po destrukcji przychodzi drugi, dużo trudniejszy krok - nowa, odpowiedzialna synteza.
    Co do trzeciego aspektu - racjonalności krytycznej. Tutaj też zgoda. Oczywiście, że przez racjonalność nie chodziło o przekazywanie tylko faktów i zbieranie informacji, ale o kształtowanie także zdolności zrozumienia i krytycznego odniesienia się do wiedzy. Owszem należy ostatecznie odpowiednio wyważyć te elementy tj. racjonalny i emocjonalny. Jednak sam przyznałeś prymat temu pierwszemu. Ja wskazuje tylko na zagrożenie - dania prymatowi temu drugiemu. A to, moim zdaniem, jest nieodpowiednie dla procesu edukacji i to edukacji powszechnej (jak ktoś chce prywatnie indoktrynować swoje dzieci to już sam jest sobie winien).

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz rację, że przyznanie prymatu elementowi emocjonalnemu jest groźne.
    Wiem również, że ważna jest dla Ciebie racjonalność krytyczna - chciałem to tylko uwypuklić. Za słabo zasygnalizowałeś to w tekście, więc chciałem poruszyć tę sprawę w komentarzach.
    Wracając do emocji - ostatnie zajęcia z estetyki (na dobrą sprawę jest w tym równie dużo etyki, co estetyki) sprawiły, że zacząłem większą wagę przykładać do tej - dotąd raczej pomijanej przeze mnie sfery - i dochodzę do wniosku, że oprócz edukacji krytyczno-racjonalnej przydałaby się również emocjonalno-percepcyjna. Ale zdecydowanie nie w stylu Muzeum Powstania! Chodzi raczej o dowartościowanie sfery afektywno-cielesnej, ale w taki sposób, by ją rozwinąć poza ten prymitywny schemat piersiastej kurewki płaczącej podczas oglądania telenoweli i napompowanego sterydami prymitywa, który przeżywa orgazm, gdy piłkarz z jego ulubionej drużyny strzeli gola.
    Wzorce dla rozwijania sfery emocjonalnej znaleźć łatwo: poezja, literatura piękna, muzyka, obrazy czy rzeźby (oczywiście te "wielkie"). Jeśli chodzi jednak o domenę somatyczną to nie wiem, gdzie szukać inspiracji - może w sztukach walki (słowo "sztuka" jest w tej nazwie ważna!) albo fechtunku...

    OdpowiedzUsuń