niedziela, 28 listopada 2010

Patriotyzm (1)

1. Wstęp.

Celem poniższego tekstu jest dokonanie refleksji nad patriotyzmem. Spróbuję odpowiedzieć na kilka pytań w tym zakresie. Główne dwa stanowiące trzon artykułu to: czym patriotyzm jest? oraz czy posługiwanie się pojęciem patriotyzmu należy do przeszłości, czy też może da się ukonstytuować akceptowalną dziś formę patriotyzmu?
Patriotyzm – w znaczeniu ogólnym, niedoprecyzowując narazie – rozumiem jako poczucie przynależności do określonej wspólnoty, etnicznej lub narodowej, oraz podejmowanie działań na rzecz tej wspólnoty. Pomijam na razie kryteria wyznaczania zakresu tej wspólnoty (tj. narodu czy grupy etnicznej) – wspólne pochodzenie, język, terytorium, kultura, obywatelstwo określonego kraju, itd.. Nie podejmuję także na razie problemu uzasadnienia dla podejmowania aktywności na rzecz tej wspólnoty. W punkcie wyjścia istotne jest, że patriotyzm to postawa, na którą składają się dwa czynniki – poczucie przynależności do wspólnoty oraz podejmowanie działań na rzecz tej wspólnoty. Pierwszy z tych czynników nazywam biernym a drugi czynnym (uzasadnienie doboru nazw stanie się bardziej jasne w dalszej części).
W artykule będę się posługiwał kategorią wartości uniwersalnych. Nie chce tutaj wchodzić w dyskusję nad tym czy takie wartości rzeczywiście istnieją, czy są uznawane przez inne kultury itd.. Wystarczy mi przyjęcie, iż na gruncie naszej kultury tj. cywilizacji zachodniej, wartości te są uznawane za wzór normatywny. Jeśli ktoś ich nie przyjmuje, to o ile nie należy do ONR-u albo innej tego typu „inteligenckiej i elitarnej” organizacji, to jestem ciekaw jaka jest jego orientacja polityczna. Prawica (na gruncie polskim łącze to pojęcie z chrześcijaństwem)? No to proszę – św. Paweł – „Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety”. Piękne ukonstytuowanie uniwersalizmu w kulturze europejskiej. Lewica? Ciekawe jak bez odwołania do uniwersalnych wartości chcecie bronić równości kobiet, homoseksualistów czy robotników oraz argumentować za zabezpieczaniem ich podstawowych wolności? Czarni i obcokrajowcy nie powinni być dyskryminowani? Czyżby byli, więc osobami wolnymi i równymi nam?
O które wartościach uniwersalne mi chodzi? Pięć wartości, które stanowią podstawę porządku demokratycznego – równość, sprawiedliwość i solidarność społeczna, wolność indywidualna i prawda. Podałem te, które uważam za najważniejsze. Nie twierdze, że to zbiór kompletny. Możliwe, że pewne z nich są pierwotne tj. pozostałe dają się z nich wyprowadzić – to nie jest istotne. Może jedni wolą podkreślać znaczenie wolności indywidualnej, zaś inni solidarność i sprawiedliwość społeczną. Dobrze, ale nie jest tak że ci pierwsi całkowicie odrzucą solidarność i sprawiedliwość, a drudzy wolność indywidualną. Wychodzi, więc na to, że z anarchistami i komunistami też w tym tekście nie dyskutuje. Jesteś anarchistą lub komunistą? Zastanów się czy dogłębnie przemyślałeś swoje stanowisko i rzeczywiście, a nie tylko dla zabawy, odrzucasz pewne z tych wartości. Będę się posługiwał kategorią wartości uniwersalnych jako ideą regulatywną, która porządkuje nasze życie publiczne. Więc ostatecznie możesz być anarchistą, komunistą czy ONR-owcem w sferze prywatnej, ale spróbuj zaistnieć autentycznie w sferze publicznej. Nie chce tutaj wchodzić w dyskusję z tymi, którzy nie uznają wymienionych wartości uniwersalnych za normatywnie obowiązujące w sferze publicznej.
W tekście będę czasem zaznaczał napięcie pomiędzy wartościami uniwersalnymi, które są „ślepe” na język, kolor skóry, płeć, pochodzenie, religię itd.. a tym co partykularne – ojczyzna, państwo, naród, klasa społeczna, grupa interesów itd.. Celem artykułu jest znalezienie m.in. współczesnej formy realizacji wartości uniwersalnych, która to jednak realizacja musi uwzględnić daną nam sytuacje historyczną tj. takie a nie inne podziały i grupy interesów. Wśród nich także – nadal żywe partykularyzmy etniczne.

2. Kategoria wspólnotowości.

Wprowadzam tutaj bardzo istotną dla dalszych rozważań kategorię wspólnotowości. Dokonuję redefinicji tego pojęcia na własne potrzeby. To jak rozumiem je nie jest tożsame z powszechnym sposobem jego rozumowania. Ogólnie kategorię wspólnotowości odnoszę do aktywnego zaangażowania na rzecz jakieś wspólnoty (myślałem o pojęciu obywatelskość, ale wspólnotowość bardziej moim zdaniem pasuje). Wspólnotowość definiuję jako postawę charakteryzująca się biernym i czynnym (pojęcia te dookreśliłem we wstępie) odniesieniem do wspólnoty w ogóle (tj. bez dookreślania charakteru tej wspólnoty przez np. odniesienie do narodu, płci, klasy społecznej). Różne formy dookreślenia owej wspólnoty, z którą dana osoba czuje się związana i dla której działa, mogą prowadzić do różnych form wspólnotowości. I tak postawa feministyczna odnosi się do wspólnoty kobiet. Postawa wspólnotowości w wydaniu proletariackim do wspólnoty klasy robotnicznej. Postawa obrońcy homoseksualistów odnosi się do grypy osób homoseksualnych. Zaś postawa patriotyczna będzie się odnosić do wspólnoty rozumianej jako naród lub grupa etniczna. Wszystkie wymienione postawy, także patriotyczna, stanowią odmiany postawy wspólntowej. Podstawą ich różnicowania jest odniesienie do takiej a nie innej wspólnoty.
W każdym z tych przykładów mamy do czynienia zarówno z biernym poczuciem przynależności do wspólnoty oraz czynnym podejmowaniem działań dla wspólnoty. Np. feministka to osoba, która czuje wspólnotę losu z resztą kobiet (mężczyzna może być feministą) oraz dąży do poprawy kobiecego losu. Zaś aktywista proletariacki to nie tylko ktoś kto czuje się proletariuszem i ma świadomość, iż dzieli los z resztą robotników na świecie, ale także poświęca się w jakiś sposób dla dobra klasy robotniczej świata.
Powyżej określone grupy to tylko przykłady, które mają pokazywać różne formy realizacji postawy wspólnotowości. Nie twierdzi się tutaj, że owe przynależności wspólnotowe nie mogą na siebie zachodzić, krzyżować się a tym samym wyznaczać bardziej złożonych tożsamości osobowych i rodzić różnego rodzaju dylematów natury moralnej. Co miałaby robić np. Ślązaczka feministka, która z jednej strony ma świadomość nierównego statusu kobiet w z natury konserwatywnych rodzinach śląskich. Z drugiej strony wie jednak, iż jej grupa etniczna stanowi najliczniejszą pod względem deklaracji mniejszość narodową w Polsce, a mimo to nie jest przez państwo polskie uznawana za mniejszość narodową. Z jednej strony musi starać się wychodzić ze swej grupy etnicznej i kwestionować jej wartości, ale z drugiej powinna starać się bronić jej w relacjach międzyetnicznych poprzez np. nauczanie nieselektywnej historii regionu, ochronę dziedzictwa regionalnego, kultywowanie gwary śląskiej. Oczywiście może zrezygnować ze swojej etniczności jako istotnego wymiaru określania swojej tożsamości. Ale dlaczego śląska feministka żyjąc w Polsce miałaby się pozbywać swojej tożsamości etnicznej, a polska żyjąc w Polsce nie musi tego czynić? Do roli różnych przynależności wspólnotowych dla jednej tożsamości osobowej wrócimy w poźniejszych fragmentach tekstu.
Także bycie obywatelem jest realizacją wspólnotowości. Dla obywatela wspólnota odniesienia jest zakreślona przez określoną strukturę polityczną np. państwo polskie. Można także mówić o byciu obywatelem Unii Europejskiej. Wtedy wspólnotą odniesienia są obywatele wszystkich państw, które należą do UE. Czasem się mówi, że ktoś uważa się za obywatela świata. Jeśli mamy wypowiedź tą traktować poważnie, to osoba taka jako swoją wspólnotę odniesienia rozumie całą ludzkość. Tym samym nie tylko czuje, że przynależy do wspólnoty wszystkich ludzi, ale powinna także być gotowa do spełniania swych obowiązków względem całej ludzkości.
Dopuszczam także możliwość realizacji różnych typów wspólnotowści, które odnoszą się do tych samych zakresowo wspólnot. Jednakże odniesienie się do tych samych wspólnot nie oznacza, iż postawy te są tożsame ze sobą. Istotne jest to ze względu na co ktoś podejmuje działania na rzecz danej wspólnoty. Ważność intencji widać wyraźnie w przypadku gdy ktoś np. angażuje się na rzecz działalności feministycznej, ale nie ze względu na poprawę statusu kobiet, ale dla oczarowania wybranej przez siebie aktywistki. Oczywistym jest, iż jego postawa nie jest wtedy wspólnotowa – tylko pozornie poświęca się on dla danej wspólnoty, a w rzeczywistości realizuje swoje partykularne cele.
W tym zakresie rozważmy także inny przykład - relację pomiędzy byciem obywatelem Polski a byciem patriotą polskim. Zauważmy jednak, iż bycie obywatelem Polski w znaczeniu tutaj przyjmowwanym (jako typu postawy wspólnotowści) nie polega tylko na posiadaniu obywatelstwa państwa polskiego. Obywatel to także nie ktoś kto tylko regularnie płaci podatki i co cztery lata wrzuca kartkę do urny. Obywatel realizujący postawę wspólnotowości angażuje się na rzecz wspólnoty, uczestniczy w jej życiu społecznym, kulturowym lub też politycznym. Czy tak rozumiany obywatel może być jednocześnie patriotą polskim? Owszem może, ale musi spełnić dwa warunki. Po pierwsze powinien ujmować swoją wspólnotę, do której będzie się odnosił w ramach realizowanej przez siebie wspólnotowści, jako wszystkich obywateli Polski. Wszystkich obywateli - czyli będzie on przedstawicieli mniejszości narodowych i etnicznych traktował na równi z „prawdziwymi” Polakami (to dotyczy m.in. dania im prawa do nauczania własnego języka, zachowania i rozwoju własnej kultury, własnej przestrzeni symbolicznej, artykulacji własnej pamięci historycznej). Po drugie powinien podejmować swe działania ze względu na określone motywy. Patriota polski może angażować się na rzecz wspólnoty obywateli Polski w imię wartości uniwersalnych i traktować rzeczywiście wszystkich tak samo. Albo też robić to ze względu na interes swojej grupy etnicznej, który to interes w tej sytuacji historycznej wymusza na nim akceptację praw mniejszości narodowych (np. dyskryminacja mniejszości będzie się wiązała ze sankcjami ze strony UE dla Polski). W czasach pokoju postawy te mogą wydawać się tożsame. Jednak co w przypadku kryzysu ekonomicznego czy wojny? Źródłem lojalności dla obywatela będzie przynależność do państwa, tym samym nie będzie on różnicował na „prawdziwych” i „nieprawdziwych” Polaków. Patriota z kolei, dla którego podstawę do zaangażowania na rzecz wszystkich obywateli nie stanowiły wartości uniwersalne ale dobro jego narodu, będzie instrumentalnie traktował członków mniejszości narodowych. Dlatego dla realizacji określonej formy wspólnotowści istotna jest także intencja działania, a nie tylko wspólnota odniesienia.
Rozróżnienie to jest istotne w kwestii np. działań różnych organizacji w przeszłósci np. Wojska Polskiego podczas II wojny światowej? Czy działania Wojska Polskiego były słuszne ze względu na to, że jego żołnierze bronili swej ojczyzny jako wartości samej w sobie, czy ze względu na to, że broniąc swej ojczyzny realizowali wartości uniwersalne? To rozróżnienie jest istotne jeśli zaistnieją sytuację wykluczania się interesu ojczyzny i wartości uniwersalnych.
Skoro patriotyzm jest podkategorią tak rozumianej wspólnotowości, to aby bronić jakieś formy patriotyzmu, należy najpierw przedstawić argumenty na rzecz postawy wspólnotowej w ogóle. Dlaczego więc ktoś miałby czuć przynależność do jakiejkolwiek wspólnoty, a tym bardziej dlaczego miałby podejmować działania na rzecz tej wspólnoty?

3. Poczucie przynależności do wspólnoty.

Rozpatrzmy najpierw czym jest czynnik bierny w postawie wspólnotowości, który wydaje się czymś trudniej uchwytnym niż podejmowanie aktywności na rzecz wspólnoty? Czynnik bierny wspólnotowości jest poczuciem przynależności do wspólnoty. Rozpatrzmy kolejno kategorię samej przynależności, poczucia przynależności oraz samozrozumienia podmiotu w odniesieniu do tej przynależności.
 Są pewne wyznaczniki naszej tożsamości, które są niezależne od nas np. ktoś jest kobietą, urodził się w rodzinie afroamerykanów, czy też w rodzinie chłopskiej, lub w kulturze polskiej. Przychodzimy na świat w określonym klimacie, państwie, sytuacji historycznej,  języku, klasie społecznej. Jesteśmy rzuceni w świat – powiedziałby Heidegger. Nie wybieramy tych czynników, tak samo jak nie wybraliśmy sobie rodziców dzięki którym przyszliśmy na świat. Te czynniki w sposób naturalny konstytuują naszą tożsamość – tym samym określają naszą przynależność wspólnotową.
To czym jesteśmy jest wynikiem różnorakich sił determinujących nas oraz świat, z którym wchodzimy w relacje. Kim więc jestem? Wydaje się, że ujmowanie siebie samego odnosi nas do owych sił. Pewne siły determinują mnie bardziej inne słabiej. Pewne siły determinują prócz mnie także grupę innych osób np. grupę A, z kolei inne siły determinują prócz mnie także grupę B. Oczywiście te siły tworzą hierarchie np. jako obywatele Polski zostaliśmy uformowani przez taki a nie inny jezyk, system oświat itd. Jednak już jako mieszkańcy danego regionu czy miasta byliśmy poddawani innym wpływom. Uważam, że różne siły oraz ich wiązki konstytuują różnego rodzaju wspólnoty ludzkie. Naród polski został ukształtowany przez taki a nie inny proces historyczny, kulturę, język i Polacy mimo różnic mają pewne wspólne cechy charakterystyczne. Nie chodzi o to aby teraz je wyszczególniać. Jednak jest faktem, iż jako Polacy na pewno mniej różnią się do Czechów niż od Niemców, a tym bardziej Irańczyków. Takich różnych grup odniesienia jest oczywiście wiele – wcześniej już wymieniłem kilka.
Przynależność do wspólnoty, o jaką chodzi w przypadku kategorii wspólnotowości, może być czymś niezależnym do nas np. rodzimy się w danej wspólnocie. Ale może być także następstwem wyboru. Jednak nigdy przynależność nie jest automatyczna , np. urodzona w Polsce osoba w wieku 25 lat wyjeżdza do Francji, był to efekt jej wolnego wyboru. Czy automatycznie staje się Francuzem? W takich przypadkch przynależność wspólnotowa nie polega tutaj na podpisaniu odpowiedniego dokumentu umożliwiającego nam wstąpienie do klubu. Następuje ona raczej na drodze krótszego lub dłuższego procesu uwspólnotowienia. Tym samym przynależność do wspólnoty wymaga bycia razem przez jakiś czas. Wspólnota to nie grupa studentów pierwszego roku filozofii, którzy znają się dopiero tydzień. Ale po kilku latach studiów mogą się stać wspólnotą dzięki wspólnym przeżyciom, historiom, relacjom jakie się zawiążą. Nie każdy od razu po przyjeździe na Śląsk staje się Ślązakiem. Musi pomieszkać tutaj kilkadziesiąt lat – przyswoić w pewnym zakresie naszą gwarę, zinternalizować nasze wartości, oswoić pewne miejsca i ludzi. Wtedy ewentaulnie będzie mógł stać się Ślązakiem. Nie jest więc tak, że tylko z urodzenia możemy przynależeć do danej wspólnoty. Jednak wspólnota określa się przez określone wartości i praktyki. Ze względu na to przynależenie do niej wymaga partycypacji w wartościach i praktykach specyficznych dla danej wspólnoty, a to z kolei wymaga czasu.
Jednak czym innym jest przynależność do danej wspólnoty, a czym innym poczucie przynależności do niej. Poczucie przynależności ma charakter subiektywny. I jest ono moim zdaniem, warunkiem koniecznym bycia członkiem wspólnoty. Inaczej rzecz ujmując – nie jestem członkiem danej wspólnoty jeśli nie czyje się nim, albo tego nie chce. Nawet jeśli inni twierdzili by inaczej. Aby być członkiem jakieś wspólnoty muszę afirmować ową przynależność, musze jej chcieć. Rozpatrzmy kilka przykładów.
Przykładowa osoba kulturowo jest Niemcem, wychowała się w Niemczech i miała przodków Niemców, ale wstydzi się owej przynależności ze względu na hisotrię faszyzmu niemieckiego. Tym samym częścią swojej tożsamości nie będzie czyniła przynależności do narodu niemieckiego, ale będzie mocno dystanosowała się od takich wyznaczników. Tym samym nie będzie miała poczucia przynależności do wspólnoty Niemców, i nie będzie z tej przynależności robiła ważnego wyznacznika swojej tożsamości. Owszem będzie mówiła po niemiecku, żyła w państwie niemieckim, ale równie dobrze mogłaby żyć we Francji i mówić po francusku. Nie jest taka osoba częścią wspólnoty niemieckiej, ponieważ sobie tego nie życzy.
Ktoś może urodzić się Polsce, posługiwać się polskim językiem, przejść edukację w polskich szkołach, jego przodkowie walczyli w AK, ale dla jego tożsamości te czynniki nie będą miały znaczenia. Owszem będzie posługiwał się językiem polskim, ale równie dobrze mógłby mówić po angielsku lub niemiecku – nie robi mu to różnicy. Owszem na placu obok jego domu jest pomnik Dmowskiego, ale równie dobrze mógłby stać Bismarck.
Podobnie ktoś może być ojcem kilku dzieci, ale nie brać odpowiedzialności za nie. Ktoś może urodzić się mężczyzną, i dokonać operacji zmiany płci. Albo – dyskryminowana społecznie kobieta może w wyborach głosować na partie skrajnie prawicową, która nie polepszy jej położenia jako kobiety – może nawet pogorszyć – ale polepszy status wspólnoty etnicznej lub religijnej, której członkiem jest ta kobieta. Przynależność płciowa nie jest istotnym wyznacznikiem jej tożsamości, ważniejsza jest przynależność etniczna i religijna. Nie oznacza to, ze kobieta ta nie chce być kobietą – to bez sensu. Nie ujmuje jednak siebie jako kobiety w sposób w jaki definiuja kobiecość feministki – nie jest taką kobietą, nawet jeśli środowiska feministyczne twierdziłyby inaczej.
Dlatego też bierny element wspólnotowości definiowałem nie tyle jako przynależność do wspólnoty (tutaj wystarczyłyby obiektywne kryteria aby stwierdzić taką przynależność) ale jako poczucie przynależności do wspólnoty (musze poczuć tą przynależność – czyli jest brana pod uwagę podmiotowość zainteresowanej osoby).
Z kategorią poczucia przynależności wiąże się kategoria samozrozumienia siebie jako przynależącego do wspólnoty. Czym jest to samozrozumienie? Rozpatrzmy poniższy przykład.
Mogę być np. mężczyzną, przedstawicielem rasy żółtej, robotnikiem, członkiem swojej rodziny. Co to znaczy, że jestem mężczyzną – oznacza to, że dziele określone cechy z resztą członków grupy mężczyzn, które jednocześnie różnią nas od członkiń grupy kobiet. Co to znaczy, że należe do rasy żółtej – oznacza to, że kolor mojej skóry, kształt oczu, kości policzkowych, kolor włosów, podatność na określone choroby – łączy mnie z innymi członkami rasy żółtej, a jednocześnie odróżnia od innych ras gatunku ludzkiego. Co to znaczy, że przynależę do klasy robotniczej – nie jestem właścicielem żadnego zakładu pracy i aby zapewnić byt swojej rodzinie muszę, podobnie jak miliony innych osób, podjąć pracę jako robotnik u kogoś innego. Co to znaczy, że należe do tej akruat rodziny – stanowimy bliską wspólnotę oddania z osobami, które łączy ze mną pokrewieństwo. Tym samym czuje się z tymi a nie innymi osobami bliżej związany.
Określając w ten sposób swoją tożsamość, podejmując wysiłek samozrozumienia posługuje się pojęciami ogólnymi, które zawsze odnoszą się do jakiś zbiorowości ludzkich. Bez owych pojęć ogólnych co byłbym w stanie o sobie powiedzieć, a tym samym jaki byłby mój poziom samozrozumienia?
Jeśli określenie mojej tożsamości miałoby być wolne od pojęć ogólnych, a tym samym od odniesienia od wszelkiej wspólnotowości, to znaczy, że mogę powiedzieć o sobie tylko tyle, ze jestem tym konkretnym X, np. jestem Adamem Brzoską. Ale co to konkretnie znaczy? Bez pojęć ogólnych, które odnoszą mnie poza siebie nie jestem w stanie siebie określić. Dzięki pojęciom ogólnym mogę powiedzieć, że jestem – studentem filozofii, obywatelem Polski, członkiem swojej rodziny, informatykiem itd.. Warunkiem samozrozumienia jest posługiwanie się tymi ogólnymi pojęciami, a one zawsze odnoszą nas do pewnych wspólnotowości.
Ale oczywiście, zrozumienie swego odniesienia do wspólnoty nie musi oznaczać poczucia przynależności do danej wspólnoty. Załóżmy, że ktoś urodził się w Polsce, przeszedł polską edukację, mówi po polsku. Dla zrozumienia przez niego samego siebie ma znaczenie jego odniesienie do historii Polski, do tradycji polskich, do kultury polskiej. Aby np. zrozumieć sytuację ekonomiczną swojej rodziny / miasta / regionu będzie musiał zrozumieć pewne zaszłości historycznych całego kraju. Dla zrozumienia sposobu funkcjonowania gospodarki kraju może być istotne zrozumienie mentalności Polaków. Aby uczestniczyć w debatach publicznych dobrze dla tej osoby jeśli będzie potrafiła się odnieść do kultury i nauki polskiej (np. Mickiewicza, opracowań na temat PRL-u czy Solidarności). Spór pomiędzy endecją i sanacją podczas II Rzeczypospolitej może być istotny dla zrozumienia współczesnej sceny politycznej. Jednakże mimo tego samozrozumienia dana osoba nie musi w sposób afirmatywny określać siebie jako Polaka.  Polskość tej osoby będzie narzędziem, dzięki któremu będzie mogła ona odnosić się lepiej do otaczającej rzeczywistości, ale nie będzie częścią jej tożsamości. Polskość będzie jakby obok tej osoby, a nie jej częścią.
Weźmy inny przykład, który bardziej wyraźnie ukaże rozróżnienie samozrozumienia i poczucia przynależności. Członek mniejszości niemieckiej, który urodził się w Polsce, wychował tutaj i partycypuje w życiu publicznym. Samozrozumienie w postaci wiedzy na temat polskości pozwala mu lepiej siebie zrozumieć, jednakże wiedzę tą może on używać instrumentalnie dla wzmocnienia mniejszości niemieckiej w Polsce. Jego działania nie będą podyktowane dobrem państwa polskiego, a tym bardziej etnicznie rozumianego narodu polskiego, ale dobrem mniejszości niemieckiej w Polsce. Prowadzi to do wniosku, iż wiedza na temat sił determinujących nas nie musi oznaczać afirmatywnego stosunku do tych sił. Możemy nieakceptować pewnych sił jako istotnych dla naszej tożsamości.
Tym samym samozrozumienie siebie jako przynależącego do danej wspólnoty nie musi oznaczać poczucia przynależności do tej wspólnoty. Samozrozumienie samo oznacza – rozumiemem, że uformowały mnie te same siły co was i aby działać muszę się odnieść do tych samych treści co wy. Poczucie przynależności oznacza z kolei – czuje się jednym z was, ukonstytuowały nas te same siły, odnosimy się do wspólnych treści i pragnę rozwijać owe siły, treści oraz działać dla naszego wspólnego dobra.
Z trzech omówionych pojęć – przynależności, poczucia przynależności i samozrozumienia przynależności, kiedy mówię o elemencie biernym wspólnotowości chodzi mi o poczucie przynależności do wspólnoty.

4. Kategoria wspólnoty funkcjonalnej.

Podsumujmy raz jeszcze rozdział 3. Każdy zależy od jakiś wspólnot i każdy rozumie siebie poprzez odniesienie do określonych wspólnot. Problem tego jak dobrze samorozumiemy siebie – czy prawidłowo definiujemy wspólnoty, które nas ukonstytuowały - jest odrębny i nie podejmuję go tutaj. Jednakże dla postawy wspólnotowości istotne jest poczucie przynależności do wspólnoty. Kluczowym pytaniem w tym zakresie jest - dlaczego miałbym afirmować jakąś wspólnotę, chcieć do nie przynależeć, a nawet działać na jej rzecz.
W tym punkcie wprowadzam kategorię wspólnoty funkcjonalnej. Wspólnota funkcjonalna to ta spośród wspólnot do których przynależymy, z którą w największym stopniu się utożsamiamy. Może się zdarzyć tak, iż wspólnotą funkcjonalną dla danej osoby nie jest jedna wspólnota, ale więcej. Dopuszczam maksymalnie trzy, które można określać jako wspólnoty funkcjonalnej danej osoby. Jeśli chodzi o określenie pojęcia wspólnoty funkcjonalnej, to najlepiej będzie ukazać o co mi chodzi na przykładzie.
Fikcyjna postać – Franz Levi żyjący na początku XX wieku w Niemczech. Jest on obywatelem Niemiec, zasymilowanym Żydem, który jednak później konwertuje na protestantyzm, robotnik słabo zarabiającym, o poglądach lewicowych. Ale po kolei. 
W okresie przed 1925 rokiem jego wspólnotą funkcjonalną była wspólnota robotników. Dlaczego? Pracował w wielkiej fabryce razem z Niemcami, Polakami, osobami pochodzenia żydowskiego. To jego sytuacja klasowa wyznaczała najistotniejsze elementy jego życia: to gdzie i na czym spędzał większość swego czasu; to z kim się spotykał i przyjaźnił; to jak było kształtowane jego ciało; to jaki był jego stan zdrowia; to jaki był jego status ekonomiczny i społeczny. Był słabo opłacanym robotnikiem jak inni, czuł, że dzieli swój los z innymi robotnikami. Oczywiście prócz tego był cały czas Żydem, mężczyzną, kolekcjonerem znaczków, czytał Geothego w wolnym czasie i Kanta. Jednak nie te czynniki w największym stopniu determinowały jego życie.
Następnie - Franz poprawienie swej sytuacji wiązał z poprawieniem losu proletariatu niemieckiego, dlatego też zapisał się do partii socjaldemokratycznej. W partii tej okazał się bardzo zręcznym organizatorem, oraz bardzo inteligentnym członkiem. Szybko awansował, polepszył swój status materialny. Około roku 1930 był już dobrze zarabiającym robotnikiem, ale nadal aktywnie walczył o prawa tych, którym się mniej poszczęściło. Prócz bycia robotnikiem stał się teraz aktywnym socjaldemokratą. Dlaczego? Ponieważ działalność w tej partii umożliwiała mu zwiększenie wpływu na przebieg własnego życia. Mógł np. uczestniczyć w rozmowach z władzami fabryki, w której pracował na temat przywilejów robotniczych. Nie przestał być Żydem, czytaczem Kanta itd., jednak elementami jego tożsamości, które wiązały jego życie z siłami, które w największym stopniu wpływały na jego życie były – bycie robotnikiem i socjaldemokratą.
Później - po śmierci najmłodszej córki, zaczął zadawać sobie pytania natury egzystencjalnej. Sięgał po książki filozoficzne i religijne – czytał już nie tylko Kanta i Geothego. Postanowił wstąpić do wspólnoty protestanckiej. To ona teraz obok wspólnoty robotnicznej i socjaldemokratycznej, stała się jego trzecią wspólnotą funkcjonalną. Jednak szybko przestał się aktywnie udzielać w partii, także zarobił już dosyć sporo i mógł się właściwie zwolnić z pracy. Teraz to bycie protestantem stało się kluczowym wyznacznikiem jego tożsamości. Dlaczego? Od tej pory znalazł nowe wsparcie do dalszego działania właśnie w niej. Zaś etyka protestancka stała się trwałym elementem konstytuującym jego tożsamość. Postrzegał siebie jako protestanta i chciał być dobrym protestantem dla chwały Boga. Dzięki temu uzyskał dostęp do nowej sfery egzystencjalnej, w której mógł znaleźć odpowiedzi na pytania, które go dręczyły.
Jednak po wielkim kryzysie sytuacja w Niemczech szybko zaczęła się zmieniać. Do władzy doszli naziści i zaczęł się szerzyć antysemityzm. Szybko okazało się, że lojalność wobec państwa, bycie dobrym robotnikiem oraz obowiązkowość protestancka, nie wystarczały dla bycia akceptowanym. Wygląd Franza, jego niearyjskie rysy, zawsze zdradzały jego etniczne pochodzenie. Ale dopiero teraz jego geny, etniczne pochodzenie stały się bardzo ważne dla jego aktualnej sytuacji. To w jej wyniku został najpierw pobity, potem splądrowano jego dom i ostatecznie osadzono w getcie. Wiedział, że podobny los spotkał tysiące Żydów w jego mieście. Czy łączyło go teraz coś z robotnikami, socjaldemokratami (większość siedziała wtedy w obozach, to fakt), czy protestantami? Na pewno w mniejszym stopniu niż wcześniej. Teraz to jego etniczność – przynależność do narodu żydowskiego – stała się jego wspólnotą funkcjonalną.
Franz przez cały ten czas był obywatelem Niemiec, robotnikiem, Żydem. Mimo późniejszego mocnego eksponowania swojej etniczności nie przestał być protestantem. Jednak poszczególne wspólnoty przynależności, w różnych okresach jego życia były mniej lub bardziej dla niego istotne. Na tej podstawie eksponował takie a nie inne części swojej tożsamości. Określone wspólnoty stanowiły dla niego wspólnoty funkcjonalne.

5. Podsumowanie.

Nie twierdze, że w przeciągu życia nasza przynależność do różnych wspólnot nie może się zmienić. Jest raczej oczywistym, że tak jest. Wybory jakie podejmował Franz odnosiły go do różnych wspólnotowości, i były to wybory w pełni racjonalne. Jego aktualna sytuacja skłaniała go do wyboru przynależności do określonej grupy. W grupie tej znajdował osoby, które dzieliły jego los. Oczywiście, że np. w partii socjaldemokratycznej byli Niemcy prócz Żydów. Byli heteroseksualni i homoseksualiści. Były osoby pochodzące z miast i z wiosek. Byli katolicy, protestanci, wyznawcy judaizmu, ateiści, agnostycy, a może nawet antyteiści. Byli tacy, którzy czytali Kanta i tacy, którzy tego nie robili. Byli pijacy i unikający alkoholu jak diabeł wody święconej. Ale co z tego? Jakie jest znaczenie tych różnic w obliczu jeden istotnej sprawy, która łączyła tych ludzi. Stanowili oni jedną wspólnotę dla której poświęcali swoje środki ekonomiczne, swój wolny czas, swoją energię. Dlaczego akurat robili to a nie spotykali się i nie dyskutowali nad nową wystawą w miejskimi muzeum? To proste – bo takie a nie inne podejmowanie działań i to działań wspólnotowych było racjonalne.
Oczywiście fałszem jest uniwersalizowanie podobieństw miedzy ludźmi. Świat jest podzielony na różne grupy interesów. Mówienie, że nie ma tutaj konfliktów jest kłamstwem. Ludzie się różnią i z tego powodu jednoczą się w różne wspólnoty interesów. Mówienie, że jesteśmy wszyscy tacy sami i niczym się nie różnimy – „wszyscy jesteśmy braćmi, ludźmi” itd. – jest oczywiście ważne – ale jako idea regulatywna. Zaś na drodze jej realizacji należy wystrzegać się odwoływania do niej jako metody zatykania ludziom ust, aby nie wykrzyczeli swoich skarg.
Dziewic w swoim tekście z kolei ląduje na przeciwległym stanowisku tj. nie chce podkreślać tego co łączy ludzi, a tym bardziej nie chce tego uniwersalizować. U podstawy jego myślenia leży założenie, iż wszyscy jesteśmy różni. Każdy ma swoją indywidualną historię, narrację, która różni go od pozostałych. Dlatego nawet jeśli pewne osoby miały dziadków we Wehrmachcie i to ich łączy to co z tego, skoro jeden jest skinem a drugi krytycznie myślącym filozofem. Albo jeden jest alkoholikiem i bije swoją żonę, a drugi jest przykładnym mężem i ojcem. Rzeczywiście w momencie współczesnego wygodnego życia, ta ich wspólna cecha nie wydaje się być istotna. Dlatego też życie wspólnotowe dziś umiera. Jednak załóżmy, że władzę w Polsce przejęła radykalna prawica, i chce umieścić wszystkich potomków żołnierzy Wehrmachtu w obozach? Czy wtedy te różnice nie byłyby mniej istotne, zaś ważniejsza ta jedna wspólna cecha?
Pragnę zauważyć podobieństwo pomiędzy stanowiskiem zakładającym uniwersalizację pewnego pakietu wspólnych wszystkim cech, oraz pomiędzy twierdzeniem, że wszyscy są różni i nic ich nie łączy. Przeciwstawiam im trzecie stanowisko, które głosi – ludzie się różnią, ale w różny sposób tj. jesteśmy różni, ale A jest mniej różne od B i C aniżeli od D i E, zaś od P i R to już w ogóle się różni bardzo mocno. Jasne jest, że nie ma dwóch identycznych osób. Jednak nieprawdą jest, że wszyscy różnią się od siebie w ten sam sposób. Powiedzenie, iż tylko się różnimy i każdy ma swoją indywidualną historię, cechy, przeżycia itd. i nie da się ukonstytuować żadnych wspólnot, jest uniwersalizacją różnic. Ostatecznie w takim ujęciu istnieją różniące się jednostki, ale aby nie dało się ukonstytuować żadnych wspólnot, to muszą się one różnić od siebie w ten sam sposób. Czyli różnica pomiędzy A i B, B i C i A i C itd. jest taka sama. Jeśli nie to znaczy, że np. A i B mogą czuć pewną bliższą wieź niż C i D, co pozwala im na racjonalne współtworzenie wspólnoty. W tym sensie uniwersalizacja podobieństw jak i uniwersalizacja różnic są podobne – wszystkich obsadzają w roli jednostek i uniemożliwiają odniesienie wspólnotowe. Dlaczego? Bo obie nie uwzględniają w sposób realny różnic. Pierwsza jest w ogóle na nie ślepa i wszyscy należą do jednej wielkiej ludzkiej wspólnoty. Zaś druga otworzyła jedno oko - widzi tylko ludzkość jako zbiór różnych jednostek. Ale boi się otworzyć drugiego  oka i zobaczyć, że ludzie różnią się, ale na różne sposoby.  Nie tylko jednostki są różne, ale same różnice są różne. Tym samym mogę być np. mniej różny od grupy ludzi A, ale bardziej różny od grupy B.
Ostatecznie nie chce nikogo zmuszać do tego aby musiał się czuć w jakiś szczególny sposób członkiem jakieś wspólnoty, także np. narodowej. Czasy są takie, że nie służą wspólnotowemu myśleniu i wspólnemu podejmowaniu działań. Cały czas jesteśmy bombardowani przez dyskurs, który konstytuuje każdego z nas jako wolną jednostkę, która powinna dbać o zabezpieczanie swoich indywidualnych potrzeb. Wmawia się nam, ze tak bardzo się różnimy poprzez ekstrawaganckie korzystanie z dobrodziejstw rynku. Widocznie większości ludzi to odpowiada i stąd taki zanim żywotności pojęć odnoszących nas do wspólnot np. wspólnoty narodowej.
Jednakże pragnę zauważyć, iż z tego, że niektórzy ulegli obecnemu stanowi marazmu, albo też doszli do takiego stanowiska na drodze krytycznego namysłu, nie wynika, iż irracjonalne jest jakiekolwiek odnoszenie się do kategorii wspólnoty. Szczególnie, moim zdaniem, jest to racjonalne dla członka mniejszości narodowej, która w oficjalnym dyskursie kultury większości, jest reprezentantem narodu zwyrodnialców zawsze zagrażających, zawsze gotowych do kłamstwa, oszustwa i gwałtu. 
Ale aby chcieć dążyć do wspólnoty i czuć się jej częścią trzeba odczuwać jej brak, bo „ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie kto cię stracił....”

Mam świadomość, że nie odpowiedziałem na wszystkie zagadnienia jakie stawiałem w tekście. Dlatego ten tekst to dopiero pierwsza cześć. Na pytanie o to dlaczego istnieje powinność aktywnego uczestnictwa we wspólnotowości, oraz jaka jest relacja pomiędzy wartościami uniwersalnymi oraz wspólnotami, które zawsze są partykularne, odpowiem w kolejnych częściach.

Helmut James von Moltke - śląski Niemiec w antynazistowskiej opozycji

Informacje o tym wyjątkowym arystokracie z Krzyżowej pod Wrocławiem, socjaldemokracie, który działał na rzecz bezrobotnych i chłopów, a ostatecznie został skazany  na śmierć przez nazistów za działalność w jednej z najistotniejszych niemieckich grup antynazistowskich (Krąg z Krzyżowej) -  znajdziecie tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Helmut_James_von_Moltke .

Lothar Herbst - Ślązak w Solidarności

Źródło: polska Wikipedia:
Lothar Herbst (ur. 27 lipca 1940 we Wrocławiu, zm. 27 kwietnia 2000 tamże) to polski poeta, były działacz związanej z Solidarnością i Solidarnością Walczącą antykomunistycznej opozycji oraz do roku 2000 naczelny redaktor Radia Wrocław.
Lothar Herbst, urodzony w niemieckiej rodzinie, mieszkał w latach 1945-1962 w Wałbrzychu. W latach 1962-1967 studiował on na Wydziale Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Pracę doktorską obronił w roku 1975.
W latach 1980-1981 był redaktorem tygodnika "Solidarność Dolnośląska", w latach 1983-1985 - wydawanego w podziemiu literackiego kwartalnika "Obecność". Kolejne lata spędził na leczeniu w Niemczech, gdzie był jednym z przedstawicieli Solidarności.
W grudniu 1989 został współzałożycielem Towarzystwa im. Edyty Stein we Wrocławiu. Za zasługi Odznaczony Orderem Orła Białego, w Londynie.
W 1990 roku został naczelnym redaktorem Radia Wrocław, w roku 1993 prezesem zarządu tej rozgłośni.
Jego imieniem nazwano studio radiowe w Katedrze Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim.
23 września 2006 został pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Zapytano go kiedyś o to czy czuje się Polakiem czy Niemcem, odpowiedział: Po pierwsze nazywam się Lothar Herbst i jestem Ślązakiem. Wzrastałem jako Polak i w tym czasie jestem polskim patriotą - w więzieniu siedziałem nie za Niemcy, tylko za wolną Polskę. Oczywiście zachowałem w sercu język mej matki i nie chcę, by ktoś mi tego zabraniał lub się do tego wtrącał. (źr. http://maslice.org/index.php?option=com_content&task=view&id=31&Itemid=67)

niedziela, 14 listopada 2010

Niemcy Pomorza, Warmii, Mazur, Wielkopolski i Śląska po 1945 roku

Nawiązując trochę to postu na temat polskiej polityki pamięci, pragnę zapytać - Jaka jest świadomość polskiego społeczeństwa co do losu Niemców, którzy żyli na zachodnich terenach przyłączonych po 1945 roku do Polski? Co takiego stało się z byłymi mieszkańcami Pomorza, Warmii, Mazur, zachodniej Wielkopolski i Śląska? Aby odpowiedzieć na te pytania, pragnę stwierdzić pewne fakty. Oraz zapytać - jak bardzo świadomość tych wydarzeń jest obecna wśród obywateli Polski?

Niemcy mieszkający na terenach obecnie polskich - albo uciekali przed frontem, sami wyjeżdżali. Albo zostali też wysiedleni przez ówczesne władze Polski w latach 1945 - 1948. Albo też zostali wypędzeni ze swoich domów - dawano im 15 minut na spakowanie się, musieli zostawić dorobek swego życia, rodzinne strony i w ciężkich warunkach - obozy, bicia, gwałty, kradzieże - jakoś dostać się do Niemiec. A część z nich została zamordowana. 

Przyjrzyjmy się po kolei liczbom.
1. Ilu Niemców musiało opuścić swoje wcześniejsze ojczyzny (pytam narazie ogólnie - nie chodzi tylko o Polskę, ale także inne kraje europejskie gdzie żyli Niemcy)? - szacuje się, że od 12 do 14 mln. Albo dobrowolnie opuścili zamieszkiwane przez siebie tereny, albo też zostali wysiedlenie czy wypędzeni (zob. http://pl.wikipedia.org/wiki/Wysiedlenia_Niemc%C3%B3w_po_II_wojnie_%C5%9Bwiatowej#Zbrodnie_na_Niemcach_na_terenie_Polski).
2. Ilu opuściło tereny obecnej Polski? (tym razem pytam ogólnie nie różnicując formy opuszczenia - ucieczka, wysiedlenie, wypędzenie)? - było ich ponad 6 mln. (zob. http://de.wikipedia.org/wiki/Vertreibung#Zahlen_zu_Flucht_und_Vertreibung). To ci, którzy kiedyś zamieszkiwali Pomorze, część Wielkopolski, Warmię i Mazury oraz Śląsk.
3. Ile z nich zostało wysiedlonych z terenu Polski (czyli nie licząc teraz tych, którzy sami uciekli) - 3,5 mln. (zob. P. Madajczyk, D. Berlińska - "Polska jako państwo narodowe", Warszawa, 2008, s. 252).
4. Ilu z tych, którzy byli usuwani z terenu Polski zginęło w wyniku tych działań? - ok. 400 tyś. (zob. ibidem, s. 251). W tym 200 tyś. zginęło w radzieckich obozach pracy, 120 tyś. zabitych głównie przez Armię Czerwoną, a 60 tyś. padło ofiarą polskiego sytemu represji (to głównie ofiary polskich obozów i więzień, ale także ofiary zemsty, przemocy, rabunku). Najbardziej znane obozy gdzie po 1945 roku byli przetrzymywani Niemcy i Ślązacy na Śląsku to: Łambinowice, Gliwice, Świętochłowice.

Nie chcę tutaj bronić Związku Wypędzonych w Niemczech z Ericką Steinbach na czele.  Jestem daleki od tego. Także pragnę zaznaczyć, iż w pełni uznaję odpowiedzialność narodu niemieckiego za zbrodnie II WŚ. Zanim doszło do tych wysiedleń Niemców, oni sami dokonywali podobnych i dużo straszliwszych rzeczy. Jestem nawet daleki od porównywania jakościowego tych wydarzeń. Wina niemiecka z pewnością jest o wiele większa - nie neguje tego. Możliwe, że nawet utrata przez Niemców ich wschodnich ziem jest pewną formą sprawiedliwości dziejowej - tego argumentu narazie nie podejmuję.
Celem powyższych danych było uświadomienie co działo się z byłymi mieszkańcami obecnych polskich terenów. Uświadomienie skali tych zmian. Oraz zadanie pytania - ile z tych wiadomości, które zostały tutaj przedstawione funkcjonuje w świadomości zbiorowej Polaków? Czy oświata Polska nie ma obowiązku informowania o wszystkich faktach z przeszłości kraju? Czy kategorią, którą realizuje polska polityka historyczna jest prawda czy interes narodowy? Jeśli prawda to dlaczego praktycznie nikt nie wie o tym co stało się z tymi Niemcami mieszkającymi kiedyś na polskich ziemiach i na jaką skalę się to odbyło?  Dlaczego polska interpretacja historii np. Śląska to - 1. królestwo Piastów - 2.duża, kilku wieczna wyrwa czasowa - 3. powstania śląskie, ...? Jak długo jeszcze będziemy żyli w mitologii "ziem odzyskanych"?


sobota, 13 listopada 2010

Link: Analiza stanu edukacji prof. Szkudlarka

Szczerze mogę polecić - analizę współczesnego stanu edukacji oraz  jej ogólnych zadań - http://www.youtube.com/watch?v=u8Spa8F39DQ w wydaniu bardzo cenionego przeze mnie prof. Tomasza Szkudlarka z Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentowane poglądy są zdecydowanie socjaldemokratyczne. Śląsk i socjaldemokracja? A Wojciech Korfanty, Józef Kożdoń czy  Carl Ulitzka - czołowi śląscy politycy okresu II Rzeczypospolitej -  to może liberałami gospodarczymi byli?

Link: Die Jahrhunderthalle in Breslau (Hala stulecia we Wrocławiu)

Bardzo mi się spodobał - http://www.youtube.com/watch?v=xO6s_0lA2_Y - film pokazujący architektoniczne cudo niemieckiego modernizmu we Wrocławiu. Jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

czwartek, 11 listopada 2010

O polityce pamięci w Polsce

Sokrates konfrontując się z problemem relacji pomiędzy różnymi grupami etnicznymi na Śląsku postanowił, po kolejnej serii rozmów oraz lektur (głównie L. Nijakowskiego pt. „Polska polityka pamięci”) napisać krótki tekst poświęcony polityce pamięci w Polsce. Postanowił zaproponować swoją metodę filozofowania tj. krytyczny stosunek do siebie oraz dialog ,jako narzędzia rozwiązywania konfliktów pomiędzy grupami etnicznymi. Ale po kolei.

1. Dlaczego pamięć, historia są istotne dla danej wspólnoty?
a) pamięć pozwala określić naszą tożsamość, odpowiedzieć na pytanie kim jesteśmy, a tym samym uzyskać samozrozumienie dla swojej obecnej sytuacji. Dlaczego jesteśmy w tym miejscu i czasie, jakie decyzje nas do tego doprowadziły, jakie lekcje z nich wyciągnęliśmy, czym się kierowaliśmy podejmując je.
b) Oczywiście nasze bycie jako wspólnoty nie zamyka się w przeszłości, istotna jest także przyszłość. Aby wyznaczać swoje cele musimy mieć jakieś zrozumienie tego gdzie się znajdujemy, a to jest niemożliwe bez pewnego samozrozumienia na gruncie historii.
c) Poza tym odniesienie do jakiegoś My – tutaj narodu – daje poczucie bezpieczeństwa. Dzięki temu ma się świadomość, że jest się gdzieś zadomowionym, że gdzieś się jest u siebie. To, że dana grupa ludzi wspólnie określa siebie w odniesieniu do wspólnej przeszłości pozwala jej zwiększyć spoistość grupy. Członkowie dzięki uświadomieniu sobie istotności tego co wspólne są bardziej względem siebie lojalni. To, że stanowią całość i to całość głęboko zakorzenioną w przeszłości, zwiększa poświęcenie jednostek wobec owej jakże cennej całości. Pozwala także przekazać młodemu pokoleniu cenione wartości, wzorce zachowań.

2. Mówimy tutaj o polityce historycznej, zwanej także polityką pamięci. Należy zauważyć, że do mechanizmów pamięci prócz zapamiętywania należy także zapominanie. Charakteryzuje się więc pamięć pewną selektywnością. Pamiętamy pewne elementy naszej przeszłości, jednocześnie zapominając o innych.
W przypadku pamięci historycznej zazwyczaj dzieje się tak, iż pamięta się o wydarzeniach, w których przodkowie dokonywali wielkich czynów – zapewniali rozwój swej ojczyzny, pokonali wroga, a jeśli przegrali to zawsze z podniesionym czołem, po bohaterskiej walce. Z przeszłości własnego narodu zazwyczaj wybiera się to co dobre. Ale chce się także pamiętać o czymś innym tj. o złu jakie zostało wyrządzone przez innych. To Inni zawsze są tymi, którzy napadają, ciemiężą, kradną, gwałcą i zabijają. Oni są źli, zawsze zagrażali, nigdy z nimi nie będzie się w stanie dojść do porozumienia. Te elementy odróżnienia My – Oni są wszechobecne w pamięci historycznej. Takie ujęcie Innego pozwala uzasadnić nasze działania względem Innych, a jednocześnie pozbawić moralnej legitymizacji ich działania.
Jakże często polityka pamięci danego narodu pod wpływem siły przyzwyczajeń, łatwych uogólnień, stereotypów nie dąży do odkrycia prawdy całkowitej, ale zaspokaja się prawdą cząstkową. Zaś twierdzenie, iż ta prawda cząstkowa jest całkowitą i nic poza nią nie ma - jest po prostu fałszem. Dzieje się tak gdy selektywnie wybiera się to co prawdą jest – nasze dobro i zło innych. Pomijając przy tym zło wyrządzone przez członków naszego narodu, oraz zasługi członków innego narodu, dobro jakie przejawiali w relacjach do nas.

3. Dzięki mityzacji (wspólne pochodzenie, odwieczny wspólny wróg), heroizacji (nasi szlachetni, inni źli) oraz selektywności (nasi nie byli źli, zaś inni nie byli nigdy szlachetni) – naród może lepiej realizować wspomniane wcześniej cele (poczucie wspólnoty, oddania, ofiarność) i trwać nawet mimo długiego okresu braku państwa.
W przypadku Polski tego typu model selektywnej polityki historycznej był bardzo korzystny w czasach zaborów. Można nawet stwierdzić, iż w tamtych czasach jego przyjęcie było racjonalne. Dlaczego? – sytuacja dziejowa była taka, iż należało podkreślać swoje zalety i wady wroga, bo wykazaniem polskich wad zajmowali się bardzo dobrze już sami zaborcy będący w sytuacji uprzywilejowanej. Jednakże długi okres bycia pod zaborami wpłynął na polską kulturę, oraz sposób postrzegania swojej tożsamości narodowej. To określiło pewien punkt ciężkości do którego dąży także obecna polityka pamięci. Polacy mają skłonności do ciągłego łączenia swojego wizerunku z statusem ofiary. A sami nie są w stanie uznać swoich przewinień względem Żydów, Niemców, Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Litwinów. Często nie są w stanie nawet uznać statusu ofiary innych narodowości np. ile osób w tym kraju słyszało o Niemkach, które były gwałcone przez żołnierzy sowieckich po II WŚ? Gdy Polacy padali ofiarą gwałtów i zabójstw ze strony sowietów to oczywiście byli ofiarami, ale gdy były to Niemki i Niemcy to nagle sytuacja już jest inna?

4. Te uwarunkowania dziejowe są dziś nadal obecne - historia ciąży na współczesności. Jakże widoczny jest ten schemat w retoryce polityków prawej strony politycznej w Polsce. Tutaj istotna uwaga – nie jest tak, że polityka pamięci to forma działalności politycznej, która pojawiła się w Polsce dopiero po roku 2005. Istniała już w czasie zaborów, II Rzeczypospolitej, w czasie wojny, w okresie PRL-u, a także po zmianie władzy w 1989 roku. Zawsze jakaś forma polityki pamięci istniała – te a nie inne aspekty polskiej historii uwzględniano w podręcznikach, dowartościowywano tych a nie innych bohaterów i stawiano im pomniki. Z kolei wokół istnienia pewnych innych wydarzeń i postaci milczano. To co ostatnio dzieje się w Polsce to nie początek nowej formy polityki tj. polityki pamięci, ale pojawienie się określonej formy polityki pamięci. Czym polityka ta się charakteryzuje?
Jej celem jest wzmocnienie poczucia dumy narodowej poprzez obronę pozytywnego wizerunku przeszłości Polski. Tym samym odrzuca się rewizjonizm historyczny, który stawia za sobie za cel ujawnienie całości prawdy – także tej, z którą wielu nie chciałoby się konfrontować(Jedwabne, Kielce, akcja Wisła). Podkreśla się także homogeniczność kulturową narodu, oraz zgodę jako naturalny stan funkcjonowania wspólnoty państwowej. Tym samym nie uwzględnia się faktów dotyczących zróżnicowania etnicznego obywateli Polski (o tym poniżej). Z kolei zgoda owszem jest cenna jako idea regulatywna, do której realizacji należy dążyć, ale nie jako narzędzie uciszania tych, dla których obecny stan jest niesprawiedliwy. Trzecią cechą jest podkreślenie emocji w konstytuowaniu wspólnoty narodowej. Twierdzi się w ramach tej nowej polityki pamięci, iż np. muzea powinny oddziaływać na wszystkie zmysły i stymulować emocje odwiedzających. Zauważmy jednak, iż owszem pewna doza emocji, uczucia przynależenia do wspólnoty, więzi jest ważna dla ukonstytuowania wspólnoty, ale czy taka droga nie jest zagrożeniem np. w edukacji dla podmiotowości ucznia. W procesie edukacji uczeń powinien być traktowany z godnością. To z kolei musi uwzględniać subiektywność ucznia, tym samym oddziaływanie na niego powinno się odbywać poprzez rozmowę i racjonalną argumentację. Zaś jeśli w procesie edukacji zaczniemy zbyt mocno podkreślać kształtowanie postaw młodych osób poprzez oddziaływanie na ich emocje, to równie dobrze możemy od razy wprowadzić na rynek tabletki, które będą bezpośrednio oddziaływały na mózg konstytuując odpowiednie powiązania neuronalne a tym samym uczucia. Oba czynniki pomijają subiektywność ucznia. Jeśli dopuszczamy możliwość stosowania pierwszego, to jakie powody – prócz np. pragmatycznych (wysokość kosztów zastosowania) przemawiają przeciw drugiemu?

5. Przejdźmy do analizy sytuacji etnicznej w Polsce. Faktem jest, że Polska nie jest monolitem narodowym, mimo tego iż po masowych wysiedleniach po 1945 roku, oraz kolejnych emigracjach np. Żydów po 1968 albo przez cały okres PRLu Niemców i Ślązaków - dużo jej do tego nie brakuje. Na jej terenie żyją  jednak inne wspólnoty narodowe, które mają inną pamięć historyczną, inną interpretację pewnych wydarzeń (np. dla mniejszości litewskiej wojsko AK ma taką renomę jak dla Polaków ukraińskie UPA). Czy pozwolimy mniejszościom czuć się w pełni obywatelami Polski, czy też staną oni się obywatelami drugiej kategorii? Kto jest u siebie żyjąc w Polsce? Tylko prawdziwi Polacy, czy też wszyscy obywatele Polski?
Zauważmy, iż w Polsce mamy nadal do czynienia z pewną formą centralizmu, który jest spuścizną komunistyczną. Owszem po 1989 roku udało się usunąć centralizm w sferze gospodarczej, ale nie udało się tego uczynić w sferze kulturowej. Warszawa stanowi centrum i zgodnie z jej wizją jest kształtowana polityka historyczna na całym obszarze kraju. Efektem tego jest np. wielkie zdziwienie Polaków kiedy się nagle okazuje, że któryś z kandydatów na prezydenta ma dziadka w Wehrmachcie. Kiedy jest oczywistością, że prócz mniejszości niemieckiej w Polsce żyje kilka milinów potomków osób, których przodkowie podpisali Volksliste. Szacuje się, że zrobiło to ok. 2 mln osób w Polsce (zob. http://pl.wikipedia.org/wiki/Volkslista). Czy ten fakt w ogóle od 1945 roku przebił się jakoś do świadomości publicznej? Jeśli tak to skąd to zdziwienie dziadkiem Tuska? O niezrozumieniu odrębności kulturowej niektórych regionów świadczą też działania samych polityków np. Lecha Kaczyńskiego, który w 2007 roku był zapraszany na Śląsk przez kilka organizacji tamtejszych aby wziąć udział w obchodach 85 rocznicy przyłączenia Śląska do Polski, ale nie przybył – wolał uczestniczyć w drugorzędnych uroczystościach sportowych. Taka postawa świadczy o stosunku centrum do jego peryferii. Sami zaś Ślązacy są najliczniejszą deklarowaną – zgodnie ze spisem powszechnym z 2002 roku – mniejszością narodową w tym kraju, a Polska nie chce ich uznać za mniejszość narodową. Dlaczego? – bo Warszawa wie lepiej od Ślązaków co to znaczy być Ślązakiem.
To efekt wszechobecnej polityki lekceważenia regionów, które nieodpowiadają wizji jednolitej historycznie, kulturowo i etnicznie Polski. Owszem akceptuje się to, że Górale, Kaszubi czy Ślązacy mają inną gwarę, inne stroje ludowe,  inne tradycje, inną zabudowę domów czy kuchnię. Ale to tylko powierzchowna akceptacja lokalnego folkloru. Pozwólmy im cieszyć się własnym folklorem, to przecież tak fajnie jak przyjedzie się w góry a tam Górale witają w swoich ludowych strojach. Ale kiedy któraś z tych grup zacznie artykułować swoje ambicje upodmiotowienia się np. żądając autonomii dla swego regionu, upamiętnienia swoich przodków, którzy nie walczyli w AK, albo nadania statusu mniejszości narodowej, to okazuje się, iż nieważne czy prawa czy lewa strona poliyczna, czy ultraprawicowiec, socjaldemokrata czy gorący zwolennik tolerancji – wszyscy mówią jednym głosem - Polska jest monolitem! (czyt. niech żyje postkomunistyczny kulturowy centralizm)

6. I tutaj zmierzamy do kluczowego pytania. Pojęcie polityki historycznej łączy w sobie dwa pojęcia – polityki oraz historii. Zauważmy, że dziedziny te realizują dwa odmienne cele. Celem polityki jest skuteczność działania w realizacji określonych celów praktycznych – jakiegoś dobra wspólnego. Zaś celem historii, jako dyscypliny naukowej jest prawda. Czy te wartości dają się uzgodnić ze sobą? Nie wykluczam takiej możliwości, jednak wymaga to pracy, ciągłej uwagi i dużej ilości samokrytycyzmu. Należy być czujnym, gdyż bliskie zejście polityki i historii rodzi bardzo duże zagrożenie. Zagrożona jest prawda jako cel sam w sobie. Przyczyną tego zagrożenia są partykularne, utylitarystyczne cele, które chcą realizować politycy. Następstwem tego może być przyjęcie przez historię zamiast prawdy jako celu nadrzędnego, innych celów np. określonego projektu politycznego. Czy wtedy historia jest nauką czy ideologią? Czy taka sytuacją nie przypomina nam okresu historycznego, który nie tak dawno się zakończył?

7. Jaka więc powinna być polityka pamięci? Powinna być samokrytyczna i otwarta na Inność. Taka będzie jeśli podporządkuje się wartości prawdy. Jeśli mamy budować naszą demokratyczną wspólnotę i solidarne związki z innymi to powinniśmy oprzeć się na prawdzie, a nie egoistycznych narodowych interesach. W tym celu należy zrezygnować z monistycznej wizji tożsamości historycznej wszystkich obywateli Polski i dopuścić do artykulacji tożsamości regionalne, oraz wejść z nimi w dialog. Należy zaakceptować iż ci, którzy mieli dziadków w Wehrmachcie czy UPA, którzą należą do innych grup etnicznych mogą być lojalnymi obywatelami Polski jeśli uwzględni się ich dążenia do większego upodmiotowienia. Należy także dokonać samokrytyki własnych postępowań z przeszłości. Nie budujmy nieprawdziwej wizji przeszłości, ale skonfrontujmy się ze słabością ludzką, która jest w przeszłości obecna.
Czy to jest zagrożenie dla suwerenności Polski? Moim zdaniem wręcz przeciwnie – dając mniejszościom narodowym możliwość czucia się u siebie, bycia akceptowanym oraz pełnej partycypacji w życiu społecznym zwiększamy ich lojalność wobec państwa. A jeśli chcemy realizować ten projekt to po co np. popularyzować „Krzyżaków” w wydaniu zarówno książki jak i filmu. Czy to dzieło przekazuje prawdę historyczną czy pewną - owszem użyteczną w określonym okresie dziejowym - ideologię? Przecież zakłamuje ono rzeczywistość historyczną zgodnie z przedstawionym wcześniej schematem prawdy jednostronnej (my dobrzy, oni źli). Zapytajcie siebie szczerze – po co tak hucznie obchodzono 600-ną rocznice bitwy pod Grunwaldem, i czy taki a nie inny zestaw lektur szkolnych ma z tym jakiś związek? Albo po co wypowiedzi np. Sławomira Cenckiewicza, iż w muzeach polskich nie powinny być ukazywane wiadomości na temat lotników polskich, którzy pod koniec II WŚ bombardowali miasta niemieckie. Dlaczego? – bo to nie służy interesowi Polski. Czy polityka historyczna w tym wydaniu realizuje kategorię prawdy czy też interes narodowy?

Święto Niepodległości

Wróciłem właśnie z parady z okazji Święta Niepodległości, która odbyła się w Gdańsku. Przeszły głównymi ulicami Gdańska kolumny wojskowych w strojach z różnych epok, także konne wojsko, poza tym przejechały pojazdy wojskowe, osobowe i dużo motocyklistów. Na poboczach ulic ustawiło się tysiące wiwatujących osób. Kolejny punkt to przemówienia pod pomnikiem Sobieskiego - prezydenta miasta Gdańska, Pani Danuty Wałęsy oraz gościa specjalnego – Jeana Michela Jarre’a, który jeszcze tego samego dnia ma mieć koncert w Trójmieście.
Zgadzam się, że parady narodowe są ważne dla kultuwowania wspólnej pamięci, oraz dania ludziom poczucia przynależenia do jednej wspólnoty. Ale czy muszą one mieć taką akurat formę tj. czy musi to być parada w znaczącej części militarna? Głównym rdzeniem parady było przecież wojsko i pojazdy wojskowe. Rozumiem, że odzyskanie wolności przez Polskę w 1918 wiązało się bezpośrednio głównie z działaniami wojskowymi. Ale dlaczego pomijać całe zaplecze, które pośrednio umożliwiło ten sukces? Czy bez zastępców rzemieślników polskich, robotników polskich, rolników polskiej wsi, kupców polskich, nie wspominając już o polskich kobietach – czy bez nich ten zryw byłby możliwy? Ale można jeszcze radykalniej zapytać – a co z obywatelami polskimi żydowskiego czy tatarskiego pochodzenia, którzy także wspierali działania niepodległościowe Polski?  Dlaczego w ramach parady narodowej nie mogliby przejść także reprezentanci tych grup? Podczas organizacji takich pochodów zakłada się jako oczywistość, że dla odzyskania wolności najistotniejszy jest zryw narodowy i walka. Owszem są one ważne, ale co z codzienną pracą umożliwiająca dokonanie tego zrywu?
Ale może się za bardzo czepiam i charakter tego polskiego święta ma dopuszczać do afirmacji tylko te militarne aspekty, które złożyły się na odzyskanie niepodległości. Jest jednak inna kwestia, z którą się spotkałem na tej manifestacji, którą bardziej konsekwentnie jestem w stanie krytykować. Mianowicie - po przejściu sił oręża polskiego ulicami Gdańska nastąpiło wspomniane już spotkanie pod pomnikiem Sobieskiego. Przemawiająca przez głośniki osoba zachęcając ludzi do dalszego uczestnictwa we wspólnym świętowaniu, przypomniała jakże dobrze znane nam z kampanii prezydenckiej hasło – Nie ma wolności bez solidarności. A następnie dodała kolejne – Nie ma solidarności bez miłości. Oraz wyprowadziła z tego jakże słuszny wniosek, iż – Nie ma wolności bez miłości. Wszystko pięknie, tylko jak te piękne hasła – wolności, solidarności i miłości - mają się do całej tej militarnej otoczki, którą przed chwilą nam zaserwowano? Jak pogodzić te uniwersalne wartości, które można by było wypisać na sztandarach organizacji pacyfistycznych z tym militarnym show? Oczywiście w dalszym przemówieniu padały uwagi, że dziś ojczyzna nie potrzebuje walki i przelewu krwi, ale codziennej pracy. Bardzo słusznie – tutaj zgoda. Tylko po co w takim razie taka forma tego przemarszu? Po co ten Krzyżak, którego na łańcuchu, uwięzionego prowadziła jedna z grup przebranych za rycerzy średniowiecznych? Chyba, że chodzi o wolność, solidarność i miłość tylko dla naszych tj. dla Polaków. Ale wtedy nie wstydźmy się tego mówić otwarcie. Więcej konsekwencji w działaniu – albo – albo. Albo żyjemy w państwie, w którym kategoria narodu jest konstytuowana w oparciu o uniwersalne wartości, albo w państwie w którym naród to prawdziwi Polacy, zaś dzisiejsi potomkowie Krzyżaków,  Żydów, Białorusinów, Ukraińców, Słowaków oraz innych członków mniejszości narodowych to obywatele drugiej kategorii.

piątek, 5 listopada 2010

Ślązacy = Polacy?

 Sokrates już po kilku rozmowach z tutejszą ludnością zorientował się szybko, że ludzie na Śląsku są różni. Podstawową rzeczą jaką się różnią jest język, którym się posługują. Współrozmówcy Sokratesa czasem mówili po polsku, a czasem godali po śląsku. Później okazało się, że różnice dotyczą nie tylko języka, ale także innych cech. Sokrates postanowił uchwycić owe różnice, a tym samym wyznaczyć istotę śląskości.
Jednak same rozmowy okazywały się tylko w jakimś stopniu zadowalające go, bo nie pozwoliły na uchwycenie eidosu śląskości. Dlatego Grek postanowił tym razem wyjątkowo tj. inaczej niż to miał w zwyczaju - udać się do biblioteki i znaleźć tam informacje na temat różnorodności ludności Śląska. Znalazł liczne opracowania, które dotyczyły historii, socjologii i polityki Śląska. Dzięki tym źródłom dowiedział się, że na Śląsku żyje kilka grup, które różnią się co do pochodzenia, historii, kultury, języka, uznawanych wartości, sposobu ujęcia swojej wspólnoty losu. Oczywiście żyją na Śląsku Polacy - ci zazwyczaj przyjechali tutaj po 1945 roku. Są także Niemcy, którzy zostali tutaj po 1945 roku i nie wyjechali. Ale są też i tacy, którzy mówią o sobie, że nie są ani Polakami ani Niemcami - i ci określają się jako Ślązacy. A z nimi to jest dalszy problem. Bo cześć uważa się za Ślazako - Polaków, cześć za Ślązako - Niemców. A cześć za Ślązaków po prostu. Wygląda to torchę tak jakby Ślązacy sami nie wiedzieli kim są dokładnie. Sokrates postanowił zacząć badanie tej niejednoznaczności pojęciowej. Mimo problemów z wyraźnym określeniem na czym miałaby polegać odrębność Ślązków zarówno w stosunku do Polaków jak i Niemców (niektórzy podkreślają także wpływy czeskie na kulturę śląska) udało się Sokratesowi uzyskać główne wyznaczniki eidosu śląskości:
a) terytorium, z którym się identyfikują - Śląsk, konkretnie Górny Śląsk - czyli większa cześć dzisiejszych województw - śląskiego i opolskiego. Jest on dla nich terenem pochodzenia oraz zamieszkania. Na nim żyli ich przodkowie. Wyznacznikiem tożsamości dla Ślązaków nie jest obecny teren Polski, a tym bardziej Niemiec. Ale historycznie określony Górny Śląsk - ten obszar określają jako swoją ojczyznę.
b) język, którym się posługują na co dzień, czyli śląsko godka. Oczywiście kiedy rozpoczniecie rozmowę z (szczególnie) młodszym pokoleniem Ślązaków to nie będą oni mieli problemu z porozumieniem sie po polsku. Dlatego możecie nawet nie wiedzieć, że wasz współrozmówca to Ślazak. W sferze publicznej, szkole - często wymaga się od nich mówienia po polsku. Spora cześć Ślązaków uczyła się języka, którym wy posługujecie się od dziecka dopiero w szkole. Jednak to znajomość gwary pozwala im określić, które osoby przynależą do ich grupy. Tym samym jest ona jednym z istotnych elementów wyznaczających ich tożsamość. Wśród swoich, tj. w swoim języku - Ślązacy są u siebie.
c) praca - a raczej jej kult. Szczególnie cenią sobie pracę fizyczną, zaś mniej mają poważania dla innych form aktywności. Dlatego w przeszłości istniał wśród nich mniejszy odsetek osób z wyższym wykształceniem niż wśród innych grup etnicznych Polski. Tak było wśród pokolenia dziadków i rodziców obecnie młodego pokolenia Ślązaków. Najmłodsze pokolenie nadrabia owe braki. Ślązacy traktują pracę jako istotny wyznacznik swojej tożsamości. Mają o sobie zdanie dobrych, rzetelnych pracowników. Stosunek do pracy to  dla nich jedno z podstawowych kryterii wartościowania ludzi. Z tego punktu widzenia spoglądają na Polaków krytycznie jako na tych - co dużo mówią, ale mało przykładają się do pracy. Tą krytykę polskości łączą z negatywną oceną rozwoju gospodarczego Śląska w okresie II Rzeczypospolitej oraz po 1945. Okres ten zdecydowanie odbiegał od porządku i solidności państwa pruskiego.
d) historia - Śląsk jako kraina historyczna przeszedł zdecydowanie inną drogę rozwoju cywilizacyjnego aniżeli reszta ziem polskich. W przeszłości bezpośrednio z państwowością Polską był związany tylko w okresie od ok. 1000 do ok. 1350. Wtedy to król polski Kazimierz Wielki zrzekł się na zawsze prawa do zwierzchności nad obszarem Śląska. Śląsk stał się czeski, i już wtedy podlegał coraz większemu wpływowi kultury niemieckiej. Po kolejnych ok. 200 latach Śląsk stał się austriacki. W wyniku wojen śląskich, które trwały w latach od 1740 do 1763 Śląsk został przyłączony do państwa pruskiego. Tym samym Śląsk nigdy nie podlegał rozbiorom - inaczej niż większość pozostałych ziem polskich. Po I WŚ, trzech powstaniach śląskich oraz plebiscycie bardzo znikoma część Śląska stała się częścią Polski - ok. 5 tys. km2. Wtedy też ten fragment Śląska uzyskał status autonomii, w obrębie państwa polskiego która została zniesiona przez komunistów w 1945. Dziś Ruch Autonomii Śląska odwołuje się do autonomicznego charakteru Śląska w okresie II Rzeczypospolitej dążąc do jego przywrócenia. Pozostała część Śląska do 1945 roku była zamieszkana głównie przez Niemców.  Dopiero po 1945 w wyniku radykalnych zmian granicy polsko - niemieckiej teren Śląska przypadł Polsce. Nieprawdą jest, ze Śląsk jakoby wrócił wtedy do macierzy i należy do polskich Ziem Odzyskanych. Owszem ziemie te przed 1000 rokiem były słowiańskie, ale przed państwem Piastów na terenie Śląska istniało państwo wielkomorawskie. Więc, jeżeli już ktoś jest "matką" Śląska to Morawy, ewentualnie Czechy. Wcześniej zaś na śląskich terenach żyły germańskie plemiona Wandalów, a także Celtowie.
Wniosek taki, iż przez ok. 600 lat Śląsk politycznie, gospodarczo, a także coraz bardziej kulturowo miał słabe związki z Polską.
e) wspólnota losu - Ślązacy stanowią grupę, która wśród swoich przodków ma zarówno Polaków jak i Niemców. Często w jednych rodzinach przodkowie walczyli po dwóch przeciwstawnych stronach powstań śląskich. Także podczas II WŚ Ślązacy byli podzieleni - część walczyła w Wehrmachcie, inni po stronie polskiej np. uciekali do Andersa. Wśród tych żyjących w Polsce dziś większość ma rodziców, dziadków lub pradziadków, którzy służyli w Wehrmachcie. Po 1945 roku Ślązacy, podobnie jak Niemcy śląscy byli traktowani z dużą nieufnością przed włądze Polskie. W latach 1945 - 1948 istniały na ziemiach polskich obozy dla ludności tych grup. Często dochodziło w nich do tortur, zabójstw. Górnicy Śląscy byli wywożeni w głąb Rosji do pracy w tamtejszych kopalniach.  Podczas okresu PRLu włądze polskie bardzo niechętnie odnosiły sie do rodzimej ludności Śląska. Pozycje adeministracyjne, oraz wyższe funkcje w przmyśle były przekazywane Polakom, którzy przyjeżdzali z Polski centralnej. Było to robione nawet gdy to Ślązak dzięki swym kompetencjom lepiej spełniał wymogi danego stanowiska. PRL nie był, wbrew powszechnym poglądom, państwem neutralnym narodowo. Ale ze zdarzeń nacechowanych nacjonalistycznie w tym okresie do świadomości powszechnej przebiły się tylko wydarzenia 1968 roku. 
Ślązaków łączy także odniesienie do górnictwa i przemysłu. Przemysł to nie tylko miejsce pracy, ale także część krajobrazu Śląska. Jest częścią śląskiego dziedzictwa.

Sokrates dzięki lekturze sporo dowiedział się na temat historii Śląska oraz o jego mieszkańcach. Teraz będzie chciał sprawdzić aktualność i żywotność w świadomości ludzi wymienionych czynników. Dziwi go, iż w XXI wieku grupa osób żyjących w Europie jest tak mocno przywiązania do swej etniczności.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Śmierć i narodziny Germanii

Tekst tego posta został usunięty. Był on odpowiedzią na jeden z postów na blogu:  - http://immanencja.blogspot.com. Jego treść z pewnością zostałaby niezrozumiana lub też błędnie zrozumiana bez odniesienia do szerokiej - także poza-internetowej - dyskusji jaką prowadzę z Dziewicem (autorem wymienionego bloga).

Zasłyszano przez Sokratesa przyśpiewka śląsko

Podczas poniedziałkowego spaceru Sokrates zasłyszał od jednygo starzika taki wierszyk:

Oj łakome tłuste kąski,
Te posadki górnośląskie,
Dalej więc na łów!
Precz Ociepka, Malik, Śmieja!
Bo tu jedzie Galileja -
Austriacki huf!

O co chodzi temu staremu Ślązakowi?