sobota, 11 lutego 2012

Paradoks działania i integracji

1. Wprowadzenie.
Chciałbym dokonać modyfikacji przedstawionego w poprzednim poście paradoksu poznania i działania (http://filozofiaslaska.blogspot.com/2012/01/paradoks-dziaania-i-poznawania.html). Głównie z powodu krytyki, która się pojawiła. Ale wprowadzam także nowe elementy, które w dotychczasowej dyskusji się nie pojawiły. Najpierw krótko przypomnę na czym polega ów paradoks. W kolejnych krokach przedstawię w jaki sposób moja myśl ewoluowała – pod wpływem krytyk i nowych pomysłów. W wyniku tej ewolucji dojdzie do gruntownej zmiany początkowej wersji paradoksu. Pojęcie poznania zostanie zastąpione pojęciem integracji. Tym samym w ostatecznej formie paradoks będzie dotyczył relacji działania i integracji. Celem jest nadanie omawianemu paradoksowi bardziej spójnej i całościowej postaci.
Pragnę też na wstępie zaznaczyć, iż głównym pytaniem tego i poprzedniego tekstu jest kwestia tego jakie są warunki skutecznego i konsekwentnego działania? Wymóg skuteczności oznacza, że trzeba się liczyć z tym jaka rzeczywistość jest – działanie w oparciu o iluzje nie będzie skuteczne. Wymóg konsekwencji oznacza, że działanie dobre to takie, które przez dłuższy okres czasu nakierowuje się na jeden cel. Jeśli ktoś często zmienia cele, nie jest konsekwentny – nie będzie zadowolony ze swego życia (to intuicyjne twierdzenie, o którym możemy podyskutować). I trzeci wymóg – wymóg działania w ogólności. Dlaczego działanie miałoby być w ogóle ważne? Ponieważ zakładam, że człowiek realizuje się – swoją wolność – poprzez czyny, których dokonuje. Niemożliwość działania to niemożliwość bycia sobą i bycia wolnym.

2.   Przypomnienie wersji paradoksu działania i poznania.
Pierwsza wersja dotyczyła relacji pomiędzy działaniem i poznaniem (wiedzą).
Z jednej strony wydaje się być tak, iż aby podejmować decyzje (takie prawdziwe życiowo, egzystencjalnie istotne) potrzeba pewności i zaufania do tego na bazie czego ich dokonujemy tj. do wiedzy. Aby działać, trzeba ufać temu co się wie. Brak takiej ufności – sceptycyzm, niepewność, krytyka – w stosunku do podstaw podejmowania decyzji, będzie skutkował paraliżem woli i spadkiem motywacji do działania. Ale z drugiej strony działanie wymaga nie tylko pewności i zaufania do wiedzy, ale także wiedzy prawdziwej. Życie nas uczy, że to co kiedyś uważaliśmy za godne zaufania, na czym fundowaliśmy nasze życiowe wybory, to czym kierowaliśmy się - czasem zawodzi, nie doprowadza do spodziewanych skutków. Dlatego należy przemyśleć przyjmowane wartości i metody ich osiągania. Aby to było możliwe trzeba krytycznie się do nich odnieść, a to oznacza pozbawienie ich absolutności. Dzięki temu możemy uzyskać lepsze poznanie, lepszą wiedzę, ale na czas szukania nasza motywacja do działania – ze względu na krytyczność, zdziwienie, nieufność, które towarzyszą procesowi poszukiwania – zostaje osłabiona. Czy więc dążenie do lepszego poznania służy czy przeszkadza w konsekwentnym decydowaniu i w skutecznym działaniu? Pomaga gdy mamy błędną wiedzę i trzeba ją odrzucić lub pogłębić. Przeszkadza gdy wiedza jest prawdziwa, a człowiek nie powinien narzekać na brak jej prawdziwości, ale na brak zaufania do tej prawdziwości. Ale – skąd wiadomo, która sytuacja nas dotyczy?

3. Granice „zdrowego” sceptycyzmu
Przypomina mi się przykład z jednego z opowiadań Stanisława Lema (o ile pamiętam to z „Opowieści o pilocie Pirxie”), w którym super nowoczesny komputer pokładowy sterujący statkiem kosmicznym doprowadza do rozbicia tego statku podczas lądowania. Stało się tak, bo komputer ten starał się być absolutnie dokładny w swoich obliczeniach. Podczas pierwszego lądowania doszło do pewnej fluktuacji warunków zewnętrznych. Komputer ów zaczął szukać przyczyny i optymalnego sposobu reakcji na nią. Nie był jednak w stanie zaspokoić się niepełnymi odpowiedziami i ciągle dokonywał coraz to dokładniejszych obliczeń, aby w końcu być absolutnie pewnym tego co się stało i jak zareagować. To jednak zajęło mu trochę czasu, i podczas trwania tego stanu niepewności i poszukiwań, statek na skutek zaistniałej fluktuacji się rozbił.
Jest to moim zdaniem przykład sceptyka, który ciągle dąży do lepszego poznania, zaś towarzyszące temu odraczanie podejmowania decyzji, prowadzi go do katastrofy. Wniosek byłby więc taki, iż czasem trzeba zrezygnować z dążenia do pewności absolutnej i zaufać prawdom, którym brakuje pełnego stopnia uzasadnienia. Pogodzić się  z tym, że nie są one tak jasne i wyraźne jakbyśmy chcieli – zaufać im mimo braku uzasadnienia – mimo występującej niepewności. Żebym został dobrze zrozumiany – nie zakładam tutaj, że sama wiedza jest czymś szkodliwym, ale przesadne dążenie do pełniejszej wiedzy, czymś takim może być. Życie wynagradza nie tyle tych, którzy posiadają maksymalnie uzasadnioną wiedzę, ale tych, którzy podejmują właściwe decyzje. Mimo to waga naszej wiedzy dla życia jest oczywista. Trzeba po prostu wiedzieć jaki próg sceptycyzmu jest zdrowy dla życia:)

4. Modyfikacje
W wyniku namysłu nad komentarzami do pierwszej wersji paradoksu dokonałem dwóch podstawowych korekt.

4.1. Wcześniej posługiwałem się pojęciami pewności i zaufania zamiennie. Teraz rozróżniam je. Zakładam, że nie są one tożsame zakresowo. Pewność to podzakres pojęcia zaufania. Istniałoby więc zaufanie, które łączy się z brakiem pewności – z niepewnością. Można pokładać w czymś zaufanie, nie będąc tego pewnym, np. ufać, że coś jest słuszne, że doprowadzi mnie do danego celu, że jest wartościowe, że jest prawdziwe – mimo braku satysfakcjonujących uzasadnień i dowodów. Rozważmy przykład komputera z opowiadania Lema. Przyjmował on wymóg pewności wiedzy, w oparciu o którą podejmuje się decyzje. Zamiast jednak dążyć do absolutnej pewności – co doprowadziło do rozbicia statku – mógł (załóżmy taki fantastyczny motyw – to przecież fantastyka naukowa – czyli nie tylko science, ale także fiction:) zawiesić poszukiwania (zrezygnować ze samodzielności) i powiedzieć do np. kapitana statku – „Nie dam sobie rady z tym lądowaniem – to w końcu pierwszy dla mnie raz. Mam za mało danych aby podjąć decyzję, której mógłbym być pewny. Nie chce jednak po prostu rzucać monetą, bo wydaje mi się, że istnieje bardziej racjonalne wyjście.  Przełączcie na sterowanie manualne, zaufam waszej ludzkiej (jakże ograniczonej) wiedzy, ale również waszej intuicji, iż pozwoli nam szczęśliwie wylądować.”
Odróżnienie zaufania i pewności – moim zdaniem – okaże się tutaj bardzo owocne. Opiera się ono na naszych intuicjach językowych i osobistym doświadczeniu, w których pomiędzy absolutną wiedzą i absolutną niewiedzą rozciąga się wiele stopni pośrednich. Tym samym nie jest tak, że albo się wie albo się nie wie – można wiedzieć mniej doskonale – nie być pewnym, ale pokładać zaufanie.
Wykluczam jednak możliwość, iż pojęcia zaufania i pewności się krzyżują. Wtedy obok zaufania w to co niepewne, występowałaby nieufność w to co pewne. Mówimy tutaj o pewności subiektywnej, więc wydaje mi się to dziwną sytuacją. Ktoś musiałby nie ufać w coś o czym jest wysoce przekonany, że jest prawdziwe – nie wydaje mi się aby było to możliwe.

4.2. Wcześniej pisałem o zaufaniu i pewności do wiedzy. Zaufanie i pewność były – w tezie paradoksu – warunkiem skutecznego i konsekwentnego działania. Już w czasie dyskusji wokół pierwszego paradoksu zacząłem pisać o relacji nie tylko do wiedzy, ale także do sfery emocji oraz tego co przekazują nam inni. Życie moim zdaniem jest zbyt skomplikowane – szczególnie dziś w dobie globalizacji, kryzysu europejskiego – aby tylko w oparciu o własną wiedzę móc podejmować decyzje. Jeśli będzie się podtrzymywało ten wymóg (działania tylko w oparciu o uzasadnioną wiedzę) i nie jest się jednocześnie geniuszem, który dysponuje środkami aby swój geniusz realizować, to trzeba będzie (upraszczając): albo długo stać z boku i analizować, zanim się zrozumie co się dzieje i będzie mogło działać, albo też trzeba będzie się odsunąć od świata publicznego (gospodarki, polityki, sfery społecznej) i ograniczyć się do własnego małego poletka tj. bliski krąg przyjaciół, dobry zawód, rodzina. Dla kogoś kto nie jest geniuszem istnieją więc dwie możliwości – albo długi proces poznawania i zawieszenie działania na ten czas (z braku podstaw podejmowanie decyzji tj. uzasadnianej wiedzy). Albo posiadanie możliwości aktualnego działania, ale kosztem ograniczenia zakresu poznania i odsunięcia się od obszaru, w którym podejmowane są naprawdę ważne decyzje dla życia wszystkich.
Tak jest jeśli ktoś przyjmuje – jak komputer w opowiadaniu Lema – wymóg podejmowania decyzji tylko w oparciu o pewność posiadanej wiedzy. Wiedzę rozumiem tutaj jako zbiór przekonań, dla których jest się w stanie podać bezpośrednie, jasne i wyraźne uzasadnienie. Tym uzasadnieniem - w uproszczeniu – będzie albo własne doświadczenie (czy to zmysłowe, czy coś co można by nazwać życiowym (egzystencjalnym) doświadczeniem), albo samodzielne rozmyślania (samodzielne nie oznacza, że podejmowane w próżni bez kontaktu z innymi. Ale oznacza, ze sami jesteśmy w stanie przeprowadzić ciąg myślowy prowadzący do danego wyniku. Czyli, jeśli ktoś np. na pamięć nauczył się tabliczki mnożenia to nie ma wiedzy o mnożeniu.)

Ale istnieje możliwość poszerzenia obszaru w oparciu, o który podejmuje się skuteczne decyzje. Istnieją tutaj dwie możliwości. Albo będzie to – już nie pewność – ale zaufanie do czegoś co nie jest bezpośrednio i w sposób zrozumiały i wyraźny dane(tutaj rozróżniam zaufanie do sfery emocji, oraz do innych osób). Albo też będzie to podejmowanie ryzyka, skok w wiarę – pogodzenie się z brakiem pewności, nie szukanie zaufania, ale zdecydowanie się mimo niepewności. To moim zdaniem istotne rozróżnienie. Z braku pewności można albo szukać innych, mniej doskonałych form podstaw podejmowania decyzji, albo też można kupić los na loterii (to nie ironia) i zaryzykować – postawić na coś nowego na co wcześniej nigdy się nikt nie odważył. To drugie wymaga zdecydowanie więcej odwagi, pierwsze jest asekuracyjne. Wrócę do tej drugiej opcji na końcu tekstu, teraz pragnę się skupić na pierwszej.

 Emocje, sfera uczuć, także instynktów – tego co spontaniczne w nas, co jest nam wewnętrzne, ale nie podlega naszej bezpośredniej kontroli – jest tym co bezpośrednio nam dane, ale nie może być w sposób satysfakcjonujący zrozumiałe. Dobrym określeniem na oddziaływanie emocji na nas jest „danie się ponieść” – uczucia i nastroje ogarniają nas, wprwadzają w nowe obszary. Nie jest tak, że te nowe sfery są dla nas niezrozumiałe całkowicie, ale są czymś co wymaga dopiero przyswojenia. Ale nawet po tym nie są one czymś tak prostym i wyraźnym jak np. algorytm Euklidesa. Mimo braku pewności, można jednak ufać swoim uczuciom, o ile nas nie zawodzą. Może się zdarzyć tak, iż w danym rodzaju sytuacji do tej pory udawało nam się opanować swój gniew. Jednak ta samodyscyplina spowodowała, że inni przyzwyczaili się do tego, iż nie reagujemy na wyrządzoną nam krzywdę w sposób stanowczy i zdecydowany. Ostatnio jednak w tego typu sytuacji daliśmy się - wyjątkowo - ponieść uczuciu gniewu. Skutek był taki (nie twierdze, że tak musi być z konieczności), że od teraz inni liczą się bardziej z naszym zdaniem. Kilka takich wydarzeń może pozwolić nam nabrać zaufania do wcześniej ograniczanej sfery naszych emocji. Trzeba jednak dużo praktyki aby rozpoznać sytuacje, w których „danie się ponieść” jest słuszne, a kiedy nie. Trzeba znać granice swego emocjonalnego sceptycyzmu :)

Także wiedza dostarczana nam przez innych może być nowym obszarem, który umożliwi dokonywanie zdecydowanych i konsekwentnych działań - o ile obdarzymy ją zaufaniem. W dzisiejszych czasach raczej trudno aby w ogóle pomyśleć o możliwości rezygnacji z tego źródła. Weźmy np. naukę, którą zazwyczaj stawia się jak przykład czegoś pewnego, czemu nie trzeba ufać. Ale któż jest podmiotem potrafiącym powiedzieć, iż zna wszystkie prawa nauki? Każdy z nas – nawet naukowcy – zna tylko kawałki. Przypuszczam, że większość z nas przyjmuję teorię ewolucji, ale ilu z nas przeprowadziło samodzielne wykopaliska, które dokumentowałyby procesy przemiany gatunków? Można powiedzieć, że nie trzeba tego dokonywać samodzielnie – wystarczy znajomość teorii, którą się rozumie. No dobrze, ale teoria nie uzasadnia samą siebie, musi być poparta dowodami. Ktoś musiał je zaobserwować, nie był to przypuszczalnie nikt z nas, jednak nadal twierdzimy, że teoria ewolucji jest prawdziwa. Wiemy, że tak jest, czy ufamy? Nawet w obszarze nauki zaufanie innym, dostarcza obszaru na bazie którego można zwiększyć determinację do swego działania.

 Wniosek na tym etapie rozważań jest taki – jeśli ktoś ufa informacjom dostarczanym przez własne uczucia, nastroje, instynkty oraz wiedzy dostarczanej przez innych, to ma możliwość przeprowadzenia nowych decyzji i działań (dla, których sama jego wiedza jest niewystarczająca) w sposób zdecydowany i konsekwentny. Nadal uważam, iż idealna sytuacja do działania to oparcie o pewność – czyli to co się wie. To idealna sytuacja jeśli chodzi o maksymalizację determinacji do działania. Jeśli jestem przekonany, że mam rację to zdanie innych, ich narzekania i krytyka nie będą w stanie mnie powstrzymać. Jednak często to w czym pokładamy zaufanie zawodzi – tracimy pewność do podstaw naszego działania. Mimo stanu niepewności, dalej pozostaje faktem, iż musimy podejmować decyzje. Teraz jednak następuje to w warunkach mniej sprzyjających – w których brak pewności. Trzeba więc nauczyć się podejmowąć decyzje – tak aby były one realizowane skutecznie i konsekwentnie – mimo braku pewności i pogodzić się z faktem niepewności. Ale taka decyzja nie musi oznaczać rzucania monetą, zdanie się na przypadek i ślepe ryzyko. Nie trzeba od razu szukać i wątpić. Poza sferą pewności występuje sfera zaufania, która dostarcza nowych podstaw do działania.

5. Czy nadal mamy tutaj paradoks?
Tutaj pojawia się istotny problem. Czy przedstawione dwie zmiany nie usuwają pierwotnie analizowanego paradoksu? Czy nadal można pytać o to czy dążenie do lepszego poznania służy czy przeszkadza działaniu? Wydaje się, iż w wyniku dokonanych modyfikacji napięcie tutaj maleje. Bowiem w nowej wersji paradoksu – po dołączeniu dwóch sfer zaufania - można przecież dążyć do lepszego poznania – polepszać swoją wiedzę, a jednocześnie ufać niewyraźnym emocjom, albo temu co przekazują nam inni. Znika paradoks – tak się wydaje – bo krytyka, zdziwienie, zwątpienie co do własnej wiedzy, nie musi osłabiać determinacji do działania. Nie musi, bo działanie nie posiada już takich restrykcyjnych wymogów co do swych podstaw – nie musi posiadać pewności, ale może zaufać. W pierwszej wersji paradoksu poznanie – zdziwnie, krytyka, podważanie, szukanie uzasadnień – zagrażała determinacji do działania, bo zakładało się tam, iż działanie opiera się na pewności pokładanej w wiedzy. W drugiej wersji szukanie lepszego poznania nie zagraża już w takim stopniu działaniu, bo ono nie jest oparte tylko na wiedzy, ale także na zaufaniu do emocji i do innych - a temu krytyka poznania i niepewność nie zagraża w tak dużym stopniu jak wiedzy
Wiem, że może się wydawać, że bardzo tutaj upraszczam, bo można powiedzieć, że relacja do sfery emocji i innych także dotyczy tego co wiemy – i krytycyzm oraz poznanie także tutaj są „zagrożeniem”. Tym samym układam sobie tutaj sylogizmy jak mi pasuje, a to się ni jak ma do rzeczywistości. Zgoda, że trochę upraszczam, ale chce zwrócić uwagę na coś ważnego. Mianowicie chodzi o to, iż zaufanie do sfery emocji i innych osób nie ogranicza się tylko do poznania. Nie przebywa się z bliskimi po tylko aby ich poznać, albo tylko po to aby z nimi razem działać, albo ze względu na to co się o nich wie, albo na to co można razem z nimi zrobić. Ale – znowu upraszczając – aby po prostu być z nimi. Bycie z innymi jest (nie mówię, że wyłącznie) celem samym w sobie. Przebywamy razem, cieszymy się, narzekamy, opowiadamy sobie drobnostki i na bazie tych prostych i oczywistych rzeczy buduje się wieź zaufania. Ufa się nie temu kogo się tylko dobrze poznało, ale temu przy kim się dobrze czujemy, który roztacza wokół siebie pewien czar, siłę która nas przyciąga. Tak samo w drugą stronę – możemy z kimś długo przebywać, dobrze go poznać, dużo z nim dyskutować, spędzić z nim połowę życia, ale więź zaufania się nie ukształtuje. Nasza spontaniczność w relacji do tej osoby będzie niska, nie będziemy podejmować pewnych tematów podczas rozmowy z nią. Zaufanie buduje się także w sferze wykraczającej poza to co poznane – dotyczy mimiki danej osoby podczas relacji z nami, tonu jej głosu, kontaktu cielesnego. Dużo z tych rzeczy jest przez nas odbieranych w sposób nieświadomy, i to dzięki nim buduje się albo też nie relacja zaufania do innego.

W przypadku sfery emocji moim zdaniem jest podobnie. Można rozpoznawać swoje uczucia, dobrze wiedzieć jaka będzie nasza reakcja emocjonalna w danym rodzaju sytuacji. Ale to nie oznacza z konieczności, że będziemy im ufać tj. poddamy się ich działaniu, pozwolimy im się uzewnętrznić. Ktoś może być bardzo wnikliwym obserwatorem swego życia wewnętrznego, po to tylko aby utrzymywać na wodzy to co nie podlega bezpośrednio jego władzy. Będzie unikał sytuacji w których pewne reakcje – przez niego niepożądane – będą się pojawiały. Nie mówię, że to cos negatywnego. Ale oznacza to, że ta osoba woli uniknąć sytuacji, w których dane uczucie dojdzie do głosu, ponieważ boi się, iż może ono nad nią zapanować, a to nie przyniesie jej nic dobrego. Taki człowiek ujmuje cześć samego siebie – swoją sferę emocjonalną – jako coś nie będącego nim, czemu nie można zaufać.

6. Alienacja i integracja
Przedstawiony przeze mnie paradoks w tle zakłada pytanie – jakie są warunki skutecznego i konsekwentnego działania? Pewność wiedzy mogła z jednej strony pomagać działaniu, z drugiej przeszkadzać. Dwie sfery zaufania ograniczają negatywne wpływy ze strony wymogu pewności tj. szukania lepszej wiedzy, bo dostarczają buforów bezpieczeństwa (w postaci „troche gorszej wiedzy”) na czas poszukiwań. Ale czy nie może być tak, iż samo zaufanie – podobnie jako pewność – niesie ze sobą ambiwalentny stosunek do działania. Z jednej strony zaufanie wzmaga determinację do działania – to oczywiste. Ale – rozwijając myśl analogicznie jak w przypadku pewności do wiedzy – ufność pokładana w emocjach i innych osobach czasem zawodzi. Rodzi się sceptycyzm w stosunku do nich – czy na pewno nadal po tym co się wczoraj wydarzyło mogę ufać temu uczuciu, albo tej osobie? W takiej sytuacji tracimy zaufanie, a tym samym podstawę do dalszego działania. W pierwszej wersji paradoksu napotykalismy na problem niepewności, stan, który tutaj napotykamy można – moim zdaniem – określić jako alienację.

Chodzi o brak zaufania do innych, o brak szczerych relacji z innymi. Efektem tego jest poczucie izolacji i wyrwania z otoczenia, nieutożsamianie się ze ludźmi nas otaczającymi. To mogą być nasi najbliżsi, albo też członkowie naszej społeczności lokalnej, ludzie z którymi pracujemy. To może być nasz Kościół, albo nasz naród, nasza rodzina - które nagle przestają być nasze. Od teraz przebywając wśród danej grupy nie czujemy już się u siebie, nie rozumiemy własnego położenia względem tych osób. Mimo, że wiele nas łączy – wspólne miejsce zamieszkania, wspólne przeżycia, wspólna praca – to osoby te są dla nas obce. O ile brak pewności do wiedzy można określić jako niepewność epistemologiczną – nie mam uzasadnień, nie widzę tego wyraźne i zrozumiale – o tyle alienację można określić jako niepewność egzystencjalną, albo nawet ontologiczną. Oznacza ona niepewność w stosunku do podstaw naszej egzystencji, relacji do tego co nas otacza – miejsca zamieszkania, społeczeństwa, bliskich osób, elity politycznej... .

Tak jak przeciwieństwem braku wiedzy i niepewności jest pewność do wiedzy, tak przeciwieństwem alienacji jest – moim zdaniem - integracja. Rozumiem przez to pojęcie bycie u siebie, pojednanie z rzeczywistością, posiadanie relacji zaufania do tego co nas otacza. Nasz paradoks teraz to już nie paradoks działania i poznania, ale działania i integracji.

Czy tak samo jak w starszej wersji paradoksu, gdzie był obecny ambiwalentny stosunek do pewności poznania, także nowsza wersja (aby w ogóle nadal mówić o paradoksie) zakłada ambiwalentny stosunek do integracji i alienacji. Z jednej strony aby działać potrzebujemy (jeśli już nie mamy pewności do wiedzy) zaufania do tego co spontaniczne w nas, albo innych osób. Alienacja jest czymś co nam zagraża – ogranicza zaufanie do podstaw działania. Ale - zaufanie to jednak może być budowane na fałszywych podstawach. Ufamy naszej rodzinie, naszej małżonce, lokalnemu politykowi, rządowi, ekspertom ekonomicznym, a nagle przychodzi dzień kryzysu – zaufanie traci swe podstawy. Pojawia się alienacja – sceptycyzm egzystencjalny. To już nie moja żona (ona by mi nigdy czegoś takiego nie zrobiła), to nie mój rząd, a kapitalizm to nie mój system. Człowiek zaczyna stawiać sobie pytania – czym tak naprawdę była relacja do tych osób, wspólnot itd.. Kim on tak naprawdę był kiedyś w tym kontekście a kim jest i może być teraz?

Uważam, że to poczucie wyalienowania jest dobre o tyle, że pozwala pozbyć się fałszywych podstaw, na których do tej pory opierało się nasze życie. Na tym etapie pojawiają się analogiczne zjawiska jak w pierwszej wersji paradoksu – krytyka, analiza, zdziwienie i podejrzliwość. Z czasem poznajemy nowych ludzi, zmieniamy poglądy polityczne, zmieniamy religię, miejsce zamieszkania. W stanie tego egzystencjalnego poszukiwania siebie, szukania nowej integracji nie możemy jednak podejmować zdecydowanych decyzji – żyjemy w zawieszeniu. Owszem dużo robimy, nawet wydawać by się mogło, że więcej niż zwykle. Uczestniczymy w spotkaniach politycznych, czytamy aktywnie książki, podejmujemy nowe studia, chodzimy do teatru – dużo myślimy i dyskutujemy. Ale ten powierzchowny ruch, który może nawet myślą sięgać głębi to jeszcze nie egzystencjalny wybór – życiowa decyzja i działanie. Aby na nowo działać musimy na nowo zaufać – zintegrować się. Aby to jednak było możliwe musi się zakończyć etap ciągłego ulepszania integracji, walki z alienacją, musi się zakończyć faza sceptycyzmu. Na nowo trzeba znaleść coś trwałego – jeśli nie wiedzę, to zaufanie.

Byłoby więc tak, że zarówno pewność jak i zaufanie w dwojaki sposób mogą się odnosić do działania. Mogą mu pomagać – bo dostarczają trwałych podstaw, które nie mogą być łatwo zmienione. Ale mogą też przeszkadzać – jeśli są fałszywe. Wtedy niepewność i alienacja są – nawet nie tylko przykrą koniecznością – ale powiem więcej – tymczasowo powinny stać się celem w sobie. Należy zwiększyć niepewność, zwiększyć samotność – rozbić to co trwałe. Tutaj widzę wartość ryzykowania, skoku w to co niepewne, bycia spontanicznym i twórczym. Początki drogi do prawdziwszej wiedzy i prawdziwszych relacji z innymi, a tym samym do zdecydowania i prężnego działania, to sceptycyzm – rozbijanie tego co stałe i wyjście poza to co znane. No bo jak może się ukształtować nowe zaufanie w stosunku do czegoś nieznanego, jeśli człowiek ogranicza się do tego co mu bliskie? Musi wyjść poza to co jego. Aby to było możliwe, to za pierwszym razem (przy pierwszej próbie) musi to być krok w ciemność. Bez ryzyka się nie obejdzie. Ale, po czasie krytyki i ryzykowania – o ile chcemy działać - przychodzi czas syntezy. Wtedy niepewność, szukanie inności, osamotnienie i alienacja przestają być celem w sobie i na nowo trzeba budować relację z tym co inne. (Może wydawać się dziwne to, że wskazuje bliskość szukania inności i osamotnienia. Pamiętajmy, że chodzi tutaj o głębokie sfery egzystencjelnie istotnych dla nas spraw. Jak pisałem – w czasie poszukwiania człowiek jest bardzo ruchliwy, poznaje dużo nowych osób – ale to często powierzchnia. Prawdziwe przekroczenie egzystencjalne np. zerwanie z religią, w której się wychowało – rodzi poczucie osamotnienia.)

7. Wnioski
Wniosek – po modyfikacjach – byłby więc taki, że warunkiem możliwości zdecydowanego działanie nie jest tylko pewność do posiadanej wiedzy. Ona sama nie wystarcza – potrzeba zaufania, które się przejawia w postaci wewnętrznej (sfera emocji) i zewnętrznej integracji (inni). Ale to także za mało, bowiem na drodze do poznania i integracji bardzo ważny jest sceptycyzm – epistemologiczny (zastanawianie się, krytyka) i egzystencjalny (alienacja, oddzielenie się, samotność). Oraz – coś co umożliwia pojawienie się tego sceptycyzmu i jego trwanie - odwaga i wytrwałość sceptycyzmu. Odwaga na podjęcie decyzji podważenia tego czemu się do tej pory ufało i zrobienie kroku w mrok. Zaś wytrwałość do trwania przy decyzji swojej woli zawierzającej czemuś nowemu (czemuś czego jeszcze się nie zna, ani czemu się jeszcze nie ufa), wbrew otaczającej rzeczywistości.

Wniosek bardziej ogólny - nie można absolutyzować ani tezy ani antytezy przedstawionej antynomii. Czyniąc to albo grozi nam pokładanie ufności w fałsz, albo ciągłe poszukiwania pozbawione czynu. Trzeba by więc dokonać jakieś formy syntezy. Pytanie tylko jaka jest granica „zdrowego” sceptycyzmu? Kiedy trzeba zacząć szukać, a kiedy poszukiwania zawiesić?

3 komentarze:

  1. Z wnioskiem ogólnym chyba nawet bym się zgodził, ale inaczej go rozwinął.

    Zastanawiam się, czy nie można by tu dokonać pewnego rozdwojenia w podmiocie, albo inaczej: czy zbyt radykalnie nie traktujemy pewnych podziałów? Albo ufasz i działasz, albo nie ufasz, szukasz i wycofujesz się z działania. Może jednak da się obie te rzeczy również robić jednocześnie (gdy nie mamy do czynienia z tak krytyczną sytuacją jak np. nazizm)?
    Wyobrażam to sobie tak: zawsze w coś tam wierzysz, czemuś tam ufasz [prze(d)sądy] i na podstawie tego działasz, ale jednocześnie odnosisz się do tego krytycznie, sceptycznie. Nie paraliżuje to twojego działania, ale jednocześnie zdajesz sobie sprawę, że możesz robić źle. Dlatego cały czas szukasz, prowadzisz krytyczny namysł i robisz "małe eksperymenciki", tzn. w pewnych sytuacjach próbujesz się zachować inaczej niż zwykle (ale zgodnie z tym, co Ci podpowiedział krytyczny namysł), np. tak jak w twoim przykładzie: raz dajesz się ponieść gniewowi. Ogólnie jednak masz jakąś podstawę, dzięki czemu wola nie zostaje sparaliżowana.
    Nie chodzi tu jednak o jakąś powolną ewolucję. Te wszystkie "małe eksperymenciki" i namysł pozwalają pewnym rzeczom w tobie dojrzeć i wówczas dokonuje się "skok", cięcie, radykalna rekonstytucja podmiotowości (oczywiście może ona trochę potrwać, kilka tygodni, a nie sekund). Znajdujesz się na innym gruncie, dzięki czemu unikasz paraliżu woli i działania. Ale jednocześnie dalej kontynuujesz tę "krecią robotę" sceptycyzmu - poddajesz w wątpliwość te nową wiedzę, nowe podejście do emocji i nowe relacje z innymi. Znowu drążysz, i drążysz. "Opukujesz" by sprawdzić ich wartość. Znowu robisz swoje "małe eksperymenciki" i krytycznie myślisz. I gdy to dojrzeje znowu "skok".

    Co o tym sądzisz?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma ogólnego warunku (zbioru warunków obiektywnych) dla zdecydowanego działania. To zależy z jakiej postawy Centralnej wychodzisz; czy chrześcijańskiej, czy ateistycznej, czy obiektywistycznej czy też relatywizującej. Jeżeli posiadasz kręgosłup światopoglądowy to będziesz wiedział co czynić, lub też nie będziesz wiedział - bo światopoglądy są różne (może być taki w którym centrum leży sceptycyzm lub przesadna skłonność do analizowania wszystkiego i rewidowania).

    OdpowiedzUsuń
  3. Siema Dawid:) Troche ogólnie napisałeś, ale spróbuje sie odnieść.

    Ja na początku pisałem o działaniu, które byłoby zarówno zdecydowane (nie jest czymś dobrym częste zmieniane celu. To wymaga pewności i zaufania) jak i skuteczne (jak ktoś funduje swoje decyzje na urojeniach to też nie jest dobrze. Dlatego podstawy do działania muszą odpowiadać rzeczywistości). Rozumiem, że chodzi ci tylko o to pierwsze - zdecydowanie, tj. że nie da sie podać obiektywnych warunków dla zdecydowanego działania. Ja się zgodzę z tym, że u różnych osób różnie to wygląda. Pewne osoby potrzebują większego potwierdzenia w swoim działaniu ze strony innych, a inni muszą sami dotknąć i się przekonać, jeszcze inni ufają swojej wewnętrznej intuicji. Tylko, że moim celem było takie dialektyczne pogodzenie przeciwstawnych tez. Ja uciekam od jakiegoś absolutystyczngo np. zawsze należy wątpić w to co dane i dażyć do lepszego poznania, albo: zawsze należy ufać temu co jawi się jako pewne i zgodnie z tym działać. Obie strony trzeba uwzględnić. Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie - czy nie jest może tak, że ucieka w kolejne poszukiwania (nowe studia, zainteresowania, lektury, wyjazdy) tylko po to aby nie dokonać egzystencjalnie istotnej decyzji. Albo też czy nie jest tak, że oszukuje siebie twierdząc, że żyje w świecie najlepszym z możliwych, a tak naprawdę to nigdy nie zadał sobie podstawowych egzystencjalnie pytań i może jest tak, że żyje w ułudzie. Możliwe też, że ktoś znajduje się w takiej sytuacji, że musi absolutyzować jedno z podanych twierdzeń (tezę albo antytezę). Też o tym pisze, kiedy mówię ze czasem sceptycyzm i ryzykowanie trzeba przyjąć jako cel sam w sobie.

    Chodziło mi raczej o pokazanie pewnego spektrum, w którym się poruszamy. Każdy z nas znajduje się gdzieś pomiędzy absolutną tezą (tylko poszukiwanie i sceptycyzm) a absolutną antytezą (tylko pewność i zdecydowanie). Chodzi o to aby nie zamykać się na jedną opcję, ale utrzymywać "zdrowe napięcie" pomiędzy nimi:)

    OdpowiedzUsuń