środa, 22 lutego 2012

Eksperyment etyczny?

Podczas dyskusji na blogu Czarka (http://immanencja.blogspot.com/2011/12/etyka-hierarchiczna.html) pojawiło się bardzo ciekawe pojęcie eksperymentu etycznego. Większości z was pojęcie to wyda sie - i moim zdaniem słusznie - sprzeczne wewnętrznie. Prowadząc rozmowę dosyć szybko zaczęliśmy w podawanych przykładach odchodzić do niego na rzecz pojęcia eksperymentu egzystencjalnego. To ostatnie pojęcie, które było na wspomnianym blogu głównym przedmiotem analiz, zostanie omówione w kolejnym moim tekście. Teraz jednak chciałbym w kilku krokach przyjrzeć się temu pierwszemu, bowiem mimo tkwiącej w niem sprzeczności, pozwala ono ukazać kilka bardzo interesujących kwestii.
Tekst dotyczy problemu: na ile sensowne jest mówienie o eksperymentach w sferze etyki? W pierwszym rozdziale omawiam podstawowe pojecia: hipotezy i eksperymentu. Odwołuje się tutaj do nauki po prostu, bowiem z tego obszaru pojęcia te biorą swe źródło. W drugim rozdziale odpowiadam na pytanie czym jest etyka, oraz wprowadzam wśród jej twierdzeń podział na twierdzenia kategoryczne i hipotetyczne. W trzecim ukazuje istotę problematyczności stosowania kategorii eksperymentu w etyce. W czwartym stawiam pytanie: na ile ma sens mówienie o eksperymentach etycznych w przypadku zdań hipotetycznych. W piątym: na ile ma sens mówienie o eksperymentach etycznych w przypadku zdań kategorycznych. W ostatnim – szóstym - zakreślam perspektywę egzystencjalną dla możliwości eksperymentowania.

1. Hipoteza i eksperyment.
1.1. Hipoteza to twierdzenie, które mówi coś na temat rzeczywistości. Przykładem może być zdanie: wszystkie łabędzie są różowe, albo: Wszystkie orbity planet są elipsami. Nas interesuje to czy stawiana hipoteza jest prawdziwa lub nie. Aby dokonać potwierdzenia lub obalenia hipotezy nalezy przejść przez dwa etapy. W pierwszym trzeba z hipotezy, która jest zdaniem ogólnym wyprowadzić opis konkretnych następstw. W podanych przykładach to proste. Pierwsza hipoteza mówi o istnieniu konkretnych istot (łabędzi), które są koloru różowego. Drugim krokiem jest stwierdzenie poprzez obserwację lub eksperyment, zachodzenia prawdziwości konkretnych twierdzeń wyprowadzonych z hipotezy. Czyli - zaobserwowaniu jakiego koloru są prawdziwe łabędzie i stwierdzeniu czy wynik obserwacji potwierdza czy podważa hipotezę. W skrócie - z hipotezy wnioskujemy coś na temat doświadczanej rzeczywistości (przewidujemy fakty), i rzeczywistość potwierdza lub nie potwierdza naszych przewidywań.

Hipotezy, dla których nie da się przeprowadzić tych dwóch kroków, nie są weryfikowalne, a tym samym nie są tezami naukowymi. Tym samym nie ma narzędzi, które pozwoliły by orzec, iż dana hipoteza może być nadal przyjmowana – bowiem nie ma niczego co mogłoby ją podważyć.

1.2. Eksperyment tym by się różnił od obserwacji, iż byłby on umyślnym utworzeniem takich okoliczności (warunków początkowych), które zgodnie z przyjmowaną hipotezą powinny doprowadzić do określonych wyników. Nie jest on biernym przyglądaniem się otaczającej rzeczywistości, ale zakłada wpłynięcie na nią w sposób, który umożliwi jej udzielnie odpowiedzi na stawiane przez nas pytania. Czy woda zawsze wrze w temperaturze 100 C? To w sumie nie hipoteza, ale pytanie. Więc może tak: temperatura wrzenia wody jest zawsze odwrotnie proporcjonalna do ciśnienia. Możemy dokonać obserwacji - zjedźmy na dół kopalni, albo wejdźmy na szczyt góry i spróbujmy tam zagotować ją (w innym ciśnieniu). Ale dostępne nam w świecie naturalnym spektrum ciśnień jest dosyć wąskie. Skąd wiadomo czy nasza hipoteza obowiązuje także w radykalnie niskich bądź radykalnie wysokich ciśnieniach? Dlatego możemy przeprowadzić eksperyment w laboratorium, i w ten sposób mieć dostęp do ciśnień o dużo bardziej ekstremalnych wartościach. W ten sposób w większym stopniu potwierdzimy lub podważymy hipotezę.

2.Etyka
2.1. Czym jest etyka? Jest dyscypliną, która zajmuje sie badaniem moralności - przekonań na temat powinności moralnych. Tak jak nauka nie jest tylko zbiorem przekonań (zdań na temat zaobserwowanych faktów) typu - "każdy przedmiot podrzucony do góry kiedyś musi spaść", ale także zbiorem uzasadnień dla tych przekonań np. odnoszących sie do teorii siły grawitacji. Tak samo etyka nie jest tylko zbiorem przekonań typu - nie należy kraść i kłamać, ale także stara sie podawać uzasadnienia dla nich. Dlaczego jest tak, iż kłamstwo i kradzież są czymś złym?
Tym co jednak różni zdecydowanie naukę od etyki, to obszar rzeczywistości, do której się odnoszą. Nauka mówi o tym co w świecie zachodzi, co w nim jest np. istniejące fakty, prawo krążenia planet po elipsach. Etyka mówi o tym co nie jest i nie zachodzi nawet, ale mimo to powinno zachodzić - mówi ona o powinnościach. Nawet jeśli każdy człowiek w swoim życiu wiele razy coś ukradł, to nie zmienia faktu, iż kradzież jest czymś złym i nie powinno się kraść. Twierdzenia naukowe pozwalają przewidywać przyszłe fakty, twierdzenia etyczne niczego takiego nie umożliwiają.

2.2. Zakładam, że etyka zawiera w ogólności dwa rodzaje twierdzeń: kategoryczne i hipotetyczne. Pierwsze mówią o tym co wartościowe samo w sobie, co nie wymaga dalszego uzasadniania. To zbiór twierdzeń przyjmowanych apriorycznie na podstawie ich samooczywistości. Drugie nie mówią o tym co samo w sobie wartościowe, ale mówią o środkach osiągniecia tego co wartościowe. Mają one strukturę: "jeśli chcesz osiągnąć X to zrób Y".
Aby ukazać różnice pomiędzy nimi rozpatrzmy przykład. Czy wierność małżeńską traktuję kategorycznie (jako cel sam w sobie) czy hipotetycznie (jako środek do celu)? Jeśli jako środek do tego aby mieć przy sobie zdrową, młodą, atrakcyjną i wesołą małżonkę, która urodzi mi zdrowe dzieci, to czy nadal będę jej wierny kiedy ona będzie schorowana, starsza, nie tak atrakcyjna i z problemami, a może się nawet okazać, że będzie bezpłodna, a obok znajdzie się inna osoba, która będzie zdrowa, młoda itd.? Traktując wierność jako środek do celu, dopuszczam jej odrzucenie gdy znajdę lepszy środek do niego. Ale gdy traktuję ją jako wartość samą w sobie, to nie ma siły, która by sprawiła abym był niewierny w małżeństwie. (zakładając, że Kant ma rację i człowiek jest zdolny do tego aby być istotą w pełni racjonalną:)

3. Eksperyment etyczny?
Czy ma sens stosowanie przedstawionych pojęć naukowych w obszarze etyki? W nauce eksperyment jest metodą, która umożliwia odrzucanie błędnych hipotez i potwierdzanie słusznych. Czy etyka także może się posłużyć taką metodą? Poniższy przykład wskazuje na problematyczność takiego przedsięwzięcia.
Nasza hipoteza brzmi: powinno się byc odważnym. W jaki sposób może wyglądać jej potwierdzenie lub obalanie. Analogicznie jak w nauce - obserwacja lub eksperyment. Obserwuję swoje i innych zachowanie w różnych sytuacjach. Obserwuję, iż czasem uda mi się przezwyciężyć strach i dokonać odważnego czynu, częściej raczej "skulam ogon". Mogę zaeksperymentować - spróbowac skoku na bangi, albo skoku spadochronowego ze samolotu, albo odważyć się poprosić szefa o podwyżke, albo odważyć się poprosić pewną osobę o wybaczenie. Te różne sytuacje mogą mnie przekonać o tym iż, w większym lub mniejszym stopniu jestem zdolny zachowywać się odważnie.
Jednak początkowa hipoteza nie dotyczyła tego jakim się jest, ale co powinno się czynić. Czy jakikolwiek wynik obserwacji czy eksperymentu może powiedzieć cokolwiek o powinności bycia odważnym? Zdecydowanie nie, bowiem mogę w każdej z podanych sytuacji zachowac się jak ostatni tchórz, ale nadal jako coś oczywistego będe przyjmował twierdzenie, iż należy być odważnym.

Czy więc jest tak, iż wartość doświadczenia dla dyscypliny jaką jest etyka jest zerowa? Rozpatrzmy to pytanie w dwóch krokach. Najpierw czy doświadczenie, a tym samym eksperymentowanie, może mieć znaczenie dla obszaru zdań hipotecznych w etyce tj. środków do osiągania tego co wartościowe. Później - czy może miec znaczenie dla obszaru tego co wartościowe samo w sobie?

4. Eksperymentowanie z twierdzeniami hipotetycznymi
Ale ktoś może powiedzieć tak. Zakładam hipotezę: należy być wyrozumiałym dla cudzych błędów. W konkretnych sytuacjach oznacza to nie reagowanie gwałtownie na cudze pomyłki, wybuchowe nastroje – trzeba ludziom dać czas a sami zrozumieją swój błąd. Co jednak kiedy ja jestem wyrozumiały dla błędów innych, a oni dla moich nie? Dodatkowo moją wyrozumiałość interpretują jako słabość i uległość, i pozwalają sobie na większy brak wyrozumiałości w stosunku do mojej osoby, bo wiedzą, że się im nie sprzeciwie. Zamiast zrozumieć swój błąd utwierdzają się w nim. Te obserwacje doprowadziły mnie do wniosku, iż nie należy być wyrozumiałym dla cudzych błędów. Uważam teraz, iż należy być stanowczym i krytycznie odnosić się do obcych pomyłek.
Czy ten przykład pokazuje, iż doświadczenie daje możliwość weryfikacji twierdzeń etycznych? I tak i nie – wyjaśniam poniżej.

Czy przyjmowane przez daną osobę twierdzenie o tym, że należy być wyrozumiałym jest hipotetyczne czy kategoryczne – mówi o środku do tego co wartościowe czy o tym co wartościowe samo w sobie? Wyraźnie widać, iż osoba ta zakłada, iż bycie wyrozumiałym dla innych jest tylko środkiem do innego celu, który jest faktyczną wartością etyczną. Tą wartością może być np. godność osobista. Tym samym weryfikacja twierdzenia etycznego przy pomocy doświadczenia była możliwa, bowiem pomiędzy hipotezą (należy być wyrozumiałym) a doświadczeniem (reakcje innych osób) istniał element trzeci - to co naprawdę wartościowe (godność osobista).
Moim zdaniem można się zgodzić, iż doświadczenie pozwala weryfikować pewne tezy etyczne (te hipotetyczne), ale nie pozwala weryfikować każdej tezy etycznej (kategorycznych). Można oczywiście powiedzieć, iż dla tej osoby wartość bycia wyrozumiałym była ujmowana jako cel sam w sobie. Owszem, ale było to jej fałszywe założenie o czym sama się przekonała na drodze refleksji.

W tym obszarze jest możliwe także dokonanie eksperymentu etycznego. Dana osoba jest świadoma, iż wartością dla niej jest godność osobista. Jaką metodą można tę wartość osiągnąć? Do tej pory sprawdzało się bycie wyrozumiałym dla innych – to zapewnia poszanowanie ich godności. Ale, w drodze - nie doświadczenia jeszcze - lecz namysłu, rozważań, albo przypływu genialnej intuicji – uświadomiła sobie iż: szacunek dla pewnych osób (chamskich, niewdzięcznych) wymaga ich ganienia. A także, iż nie tylko innym należy się szacunek, ale także jej samej. Postanawia więc dokonać zmiany zasad działania. Nie jest już tak, że jedyną metodą poszanowania godności jest wyrozumiałość – czasem jest nią krytyka i nagana. Albo też dana osoba – nie tylko bez doświadczenia, ale nawet bez rozważania prowadzącego od przesłanek do wniosku czy genialnej intuicji - postanawia po prostu zaryzykować taką hipotezę. Czyni to aby sprawdzić jak ludzie się wtedy zaczną zachowywać, i bliżej poznać ludzką naturę – swoją i innych.

Jak widzimy, taka ograniczona forma eksperymentu etycznego jest możliwa. Ograniczona, bo mamy świadomość, iż nie eksperymentujemy tutaj z tym co wartościowe samo w sobie – z tym co samooczywiste w naszym systemie.

Ostatecznie doświadczenie dla hipotez hipotetycznych w etyce pełni podwójną funkcję. Po pierwsze, pozwala odrzucić gorszą metodę na osiąganie tego co wartościowe i wskazać lepszą. Po drugie, ukazuje - już na drodze głębszej refleksji, iż to inna wartość, niż przyjmowana początkowo jest wartością podstawową. Tym samym doświadczenie umożliwiło uświadomienie sobie na głębszym poziomie naszych intuicji etycznych. Albo inaczej - poprzez dokonane czyny i nasze reakcje na niego  - ukazuje się nam bardziej prawdziwa struktura naszego sumienia.

5. Eksperymentowanie z twierdzeniami kategorycznymi
Czy doświadczenie, a tym samym przeprowadzanie eksperymentów może mieć jednak wpływ na podstawowe wartości etyczne? Wydaje się, iż nie, bowiem w przeciwieństwie do zdań hipotetycznych – brakuje tutaj trzeciego elementu, w świetle którego możemy porównać owe wartości z doświadczeniem. W przypadku twierdzeń hipotetycznych można się było zastanawiać czy w świetle danego doświadczenia umożliwiają owe twierdzenia rzeczywiście realizację przyjętych wartości podstawowych. Ale w przypadku samych wartości podstawowych - co będzie tym trzecim elementem, który umożliwi ich potwierdzenie lub podważenie? Możemy postawić hipotezę – należy być odważnym. Jak doświadczenie pozwoli nam przekonać się o prawdziwości takiego twierdzenia? Nie chodzi o to czy ja jestem odważny, albo czy inni są odważni. Nie chodzi też o to, czy odwaga jest najlepszym środkiem do realizacji wartości X. Ale o to czy należy dokonywać czynów odważnych po prostu. Czy jest możliwe doświadczenie, które umożliwi potwierdzenie lub obalenie takiej hipotezy?

Istota problemu polega na wspomnianym już braku trzeciego elementu, który umożliwiłby porównanie i weryfikację. Nie ma takiego elementu, bowiem omawiane wartości podstawowe są przyjmowane w sposób samooczywisty. Ten trzeci element musiałby być zdolny do przekonania nas, iż to co do tej pory przyjmowaliśmy jako samooczywiste już nie jest takie samooczywiste. Musiałoby to być coś ponad samooczywistością.

Dlatego wydaje się być słusznym, iż nie ma sensu mówienie o eksperymentowaniu z tym co oczywiste w ramach etyki. Etyka zakłada u swej podstawy wolny i racjonalny podmiot. Racjonalność oznacza tutaj, że człowiek kieruje się przyjętymi przez siebie w sposób wolny zasadami. Rozum jednak nie jest zawieszony w próżni, a u swej podstawy posiada – wspominane – aprioryczne wyposażenie tj. zbiór twierdzeń samooczywistych. Nie może on z tym zakresem eksperymentować, bowiem oznaczałoby to przekroczenie swych własnych granic. Rozum podważając swą podstawę kwestionowałby swoją własną racjonalność – godził by się na szaleństwo. Etyka tak jak ja ją rozumiem – nie dopuszcza szaleństwa tj. działania niezgodnego z tym co samooczywiste.

Kiedy piszę, że rozum nie dopuszcza przekroczenia tego co samooczywiste, nie chodzi mi o to, że nie powinien tego czynić, ale on nie jest zdolny do uczynienia czegoś takiego. Ktoś może jednak argumentować – no dobrze, ale wyznaję zasady etyki nietzscheańskiej (kryterium afirmacji i twórczości. Pytanie na ile w ogóle koncepcja Nietzschego jest normatywna, a na ile opisowa. Ale zostawmy to.), a postanowiłem dokonać eksperymentu – od teraz w swoim działaniu będę się kierował zasadami etyki chrześcijańskiej – będę litościwy, będę wybaczał, będę ofiarny w stosunku do innych. Problem polega na tym, iż jeżeli w obszarze samooczywistości danego rozumu znajdują się zasady etyki nietzscheańskiej (czyli jeżeli nietzscheanizm jest dla kogoś naprawde ważny, a nie tylko etykietką, którą można się pochwalić w towarzystwie), to taka zmiana nie będzie dla niego możliwa. Co by go miało skłonić do takiej alienującej zmiany przejścia od etyki nietzscheańskiej do chrześcijańskiej? Dlaczego miałby działać niezgodnie z tym co przyjmuje jako oczywiste? Czyż to nie świadczyłoby o tym, że rozum sprzeciwiłby się sobie samemu? Rzeczywiście tak by się mogło wydawać. 
Ale zastanówmy się. Jeśli ktoś wyznaje zasady etyki A, ale postanawia eksperymentować i przyjmuje zasady etyki B, to znaczy przecież, że etyka A nie jest tak naprawdę przez niego przyjmowana w sposób autentyczny. Istnieje coś wyższego ponad zasadami etyki A, np. powinność eksperymentowania, dokonywania zmiany. Tym samym tylko pozornie rozum sprzeciwia się sobie, bowiem fałszywie ujmował siebie wcześniej jako wyznającego zasady etyki A, podczas gdy w rzeczywistości przyjmował inne zasady - eksperymentowania. Czyli taki rozum tak naprawdę nie eksperymentuje z tym co dla niego podstawowe. Rozum nie jest zdolny do sprzeciwu wobec siebie samego – nie potrafi zakwestionować swoich podstawowych zasad. Co nie oznacza, że nie potrafi dokonać jakiejkolwiek samokrytyki. 
Osoba, która przyjmuje jako podstawowe zasady etyczne - zasadę eksperymentowania, aby naprawdę dokonać eksperymentu (na poziomie zasad kategorycznych, a nie hipotecznych, bo o tych teraz mowa) musiałaby zrezygnować z eksperymentowania i przyjąć autentycznie jakieś wartości stałe jako podstawowe. Tym samym musiałaby zapomnieć, zrezygnować, odrzucić wartość eksperymentowania jako obowiązującą. Rozum nie jest zdolny uczynić czegoś takiego - nie "przeskoczy" on sam siebie.

6. Wstęp do eksperymentowania egzystencjalnego
Człowiek jednak nie jest tylko rozumem i wolnością. Jest także tym ciałem, tymi emocjami, tymi rolami społecznymi, tymi relacjami z Innymi. Obok świata jasności i wyraźności, istnieje świat mroku, tajemnicy i szaleństwa. W tym nowym obszarze – obszarze egzystencjalnym – istnieje możliwość przekroczenia granic rozumu tj. oddania się we władanie temu co pozaracjonalne. Jaki sens ma mówienie o eksperymentowaniu w tym zakresie, to pytanie na kolejny tekst. Tutaj jednak chce zakreślić możliwość mówienia o roli „doświadczenia” (jeszcze nie eksperymentu) w ramach tego nowego obszaru.

Wróćmy do etycznych samooczywistości, z którymi racjonalność sama nie mogła eksperymentować, bo kwestionowałaby samą siebie. Dodajmy jednak do tego obrazka element czasu. W czasie może się dokonać zmiana (narazie pomijamy to co ją spowodowało, chodzi tylko o opis takiej zmiany), która doprowadzi do głębokiej przemiany wewnętrznej - do zastąpienia starej oczywistości nową oczywistością. Taką zmianę można określić - moim zdaniem - jako zwrot lub nawrócenie. W jej wyniku dochodzi do ustanowienia nowej podstawy naszej podmiotowości. Tym samym może dojść do ustanowienia nowego zestawu podstawowych twierdzeń etycznych – czyli także podmiany wspominanych samooczywistości etycznych. Ale ta zmiana nie zachodzi w sposób świadomy – bowiem świadomość zawsze już zakłada jakąś podstawę tego o co sama nie zapytuje. Tym samym nie dokonuje się ona poprzez analizę treści wewnętrznych świadomości czy zewnętrznego doświadczenia, ale poprzez zmianę tego co wszelką analizę i doświadczenie umożliwia.

Bardzo ważna jest tutaj kolejność operacji. O ile w obszarze analizy różnych środków do celu mogliśmy najpierw porównać dwie metody osiągniecia celu, a następnie zastąpić starą metodę nową, tak tutaj kolejność jest odwrotna – najpierw następuje zastąpienie podstawowych wartości, a dopiero po fakcie zastąpienia można mówić o porówywaniu. I wtedy tym trzecim elementem, który podważa starą samooczywistość jest nowa samooczywistość. Nie może być inaczej. Bowiem jeśli najpierw chcielibyśmy porówynwać a dopiero potem zmieniać, to ciągle pozostaje problem: w kontekście czego dokonuje się porównanie starych i nowych samooczywistości. Dlatego podmiana musi być wcześniejsza – najpierw coś się wydarza, a dopiero potem możemy to analizować. Nie możemy więc całkowicie zaplanować takiej zamiany.

Czy można mówić o roli doświadczenia podczas dokonywania się takich zmian? Wydaje mi się, iż pojęcie doświadczenia nie jest tutaj najtrafniejsze. Doświadczenie zakłada ograniczenie do istnienie elementu świadomościowego – nie ma doświadczenia bez świadomości doświadczania. Dlatego lepszym pojęciem – nie ograniczającym się do epistemologoii, ale bardziej ontologicznym – byłoby pojęcie wydarzania. Ono nie jest czymś naprzeciw nas czego możemy po prostu doświadczyć, co możemy przeanalizować, ale my jesteśmy jego częścią – ono nas ogarnia.  Zwrot nie jest przez nas doświadczany (nie stoimy z boku), ale wydarza się.

Tak by się kształtowała rola „doświadczenia” jako wydarzania dla sfery etyki, ale analizowana spoza tej sfery. Czy w tej szerszej perspektywie są możliwe eksperymenty? Owszem, ale to wymaga innej koncepcji podmiotu aniżeli podmiot w pełni autonomiczny – racjonalny i wolny. O eksperymentach egzystencjalnych postaram się napisać w jednym z kolejnych tekstów.

sobota, 11 lutego 2012

Paradoks działania i integracji

1. Wprowadzenie.
Chciałbym dokonać modyfikacji przedstawionego w poprzednim poście paradoksu poznania i działania (http://filozofiaslaska.blogspot.com/2012/01/paradoks-dziaania-i-poznawania.html). Głównie z powodu krytyki, która się pojawiła. Ale wprowadzam także nowe elementy, które w dotychczasowej dyskusji się nie pojawiły. Najpierw krótko przypomnę na czym polega ów paradoks. W kolejnych krokach przedstawię w jaki sposób moja myśl ewoluowała – pod wpływem krytyk i nowych pomysłów. W wyniku tej ewolucji dojdzie do gruntownej zmiany początkowej wersji paradoksu. Pojęcie poznania zostanie zastąpione pojęciem integracji. Tym samym w ostatecznej formie paradoks będzie dotyczył relacji działania i integracji. Celem jest nadanie omawianemu paradoksowi bardziej spójnej i całościowej postaci.
Pragnę też na wstępie zaznaczyć, iż głównym pytaniem tego i poprzedniego tekstu jest kwestia tego jakie są warunki skutecznego i konsekwentnego działania? Wymóg skuteczności oznacza, że trzeba się liczyć z tym jaka rzeczywistość jest – działanie w oparciu o iluzje nie będzie skuteczne. Wymóg konsekwencji oznacza, że działanie dobre to takie, które przez dłuższy okres czasu nakierowuje się na jeden cel. Jeśli ktoś często zmienia cele, nie jest konsekwentny – nie będzie zadowolony ze swego życia (to intuicyjne twierdzenie, o którym możemy podyskutować). I trzeci wymóg – wymóg działania w ogólności. Dlaczego działanie miałoby być w ogóle ważne? Ponieważ zakładam, że człowiek realizuje się – swoją wolność – poprzez czyny, których dokonuje. Niemożliwość działania to niemożliwość bycia sobą i bycia wolnym.

2.   Przypomnienie wersji paradoksu działania i poznania.
Pierwsza wersja dotyczyła relacji pomiędzy działaniem i poznaniem (wiedzą).
Z jednej strony wydaje się być tak, iż aby podejmować decyzje (takie prawdziwe życiowo, egzystencjalnie istotne) potrzeba pewności i zaufania do tego na bazie czego ich dokonujemy tj. do wiedzy. Aby działać, trzeba ufać temu co się wie. Brak takiej ufności – sceptycyzm, niepewność, krytyka – w stosunku do podstaw podejmowania decyzji, będzie skutkował paraliżem woli i spadkiem motywacji do działania. Ale z drugiej strony działanie wymaga nie tylko pewności i zaufania do wiedzy, ale także wiedzy prawdziwej. Życie nas uczy, że to co kiedyś uważaliśmy za godne zaufania, na czym fundowaliśmy nasze życiowe wybory, to czym kierowaliśmy się - czasem zawodzi, nie doprowadza do spodziewanych skutków. Dlatego należy przemyśleć przyjmowane wartości i metody ich osiągania. Aby to było możliwe trzeba krytycznie się do nich odnieść, a to oznacza pozbawienie ich absolutności. Dzięki temu możemy uzyskać lepsze poznanie, lepszą wiedzę, ale na czas szukania nasza motywacja do działania – ze względu na krytyczność, zdziwienie, nieufność, które towarzyszą procesowi poszukiwania – zostaje osłabiona. Czy więc dążenie do lepszego poznania służy czy przeszkadza w konsekwentnym decydowaniu i w skutecznym działaniu? Pomaga gdy mamy błędną wiedzę i trzeba ją odrzucić lub pogłębić. Przeszkadza gdy wiedza jest prawdziwa, a człowiek nie powinien narzekać na brak jej prawdziwości, ale na brak zaufania do tej prawdziwości. Ale – skąd wiadomo, która sytuacja nas dotyczy?

3. Granice „zdrowego” sceptycyzmu
Przypomina mi się przykład z jednego z opowiadań Stanisława Lema (o ile pamiętam to z „Opowieści o pilocie Pirxie”), w którym super nowoczesny komputer pokładowy sterujący statkiem kosmicznym doprowadza do rozbicia tego statku podczas lądowania. Stało się tak, bo komputer ten starał się być absolutnie dokładny w swoich obliczeniach. Podczas pierwszego lądowania doszło do pewnej fluktuacji warunków zewnętrznych. Komputer ów zaczął szukać przyczyny i optymalnego sposobu reakcji na nią. Nie był jednak w stanie zaspokoić się niepełnymi odpowiedziami i ciągle dokonywał coraz to dokładniejszych obliczeń, aby w końcu być absolutnie pewnym tego co się stało i jak zareagować. To jednak zajęło mu trochę czasu, i podczas trwania tego stanu niepewności i poszukiwań, statek na skutek zaistniałej fluktuacji się rozbił.
Jest to moim zdaniem przykład sceptyka, który ciągle dąży do lepszego poznania, zaś towarzyszące temu odraczanie podejmowania decyzji, prowadzi go do katastrofy. Wniosek byłby więc taki, iż czasem trzeba zrezygnować z dążenia do pewności absolutnej i zaufać prawdom, którym brakuje pełnego stopnia uzasadnienia. Pogodzić się  z tym, że nie są one tak jasne i wyraźne jakbyśmy chcieli – zaufać im mimo braku uzasadnienia – mimo występującej niepewności. Żebym został dobrze zrozumiany – nie zakładam tutaj, że sama wiedza jest czymś szkodliwym, ale przesadne dążenie do pełniejszej wiedzy, czymś takim może być. Życie wynagradza nie tyle tych, którzy posiadają maksymalnie uzasadnioną wiedzę, ale tych, którzy podejmują właściwe decyzje. Mimo to waga naszej wiedzy dla życia jest oczywista. Trzeba po prostu wiedzieć jaki próg sceptycyzmu jest zdrowy dla życia:)

4. Modyfikacje
W wyniku namysłu nad komentarzami do pierwszej wersji paradoksu dokonałem dwóch podstawowych korekt.

4.1. Wcześniej posługiwałem się pojęciami pewności i zaufania zamiennie. Teraz rozróżniam je. Zakładam, że nie są one tożsame zakresowo. Pewność to podzakres pojęcia zaufania. Istniałoby więc zaufanie, które łączy się z brakiem pewności – z niepewnością. Można pokładać w czymś zaufanie, nie będąc tego pewnym, np. ufać, że coś jest słuszne, że doprowadzi mnie do danego celu, że jest wartościowe, że jest prawdziwe – mimo braku satysfakcjonujących uzasadnień i dowodów. Rozważmy przykład komputera z opowiadania Lema. Przyjmował on wymóg pewności wiedzy, w oparciu o którą podejmuje się decyzje. Zamiast jednak dążyć do absolutnej pewności – co doprowadziło do rozbicia statku – mógł (załóżmy taki fantastyczny motyw – to przecież fantastyka naukowa – czyli nie tylko science, ale także fiction:) zawiesić poszukiwania (zrezygnować ze samodzielności) i powiedzieć do np. kapitana statku – „Nie dam sobie rady z tym lądowaniem – to w końcu pierwszy dla mnie raz. Mam za mało danych aby podjąć decyzję, której mógłbym być pewny. Nie chce jednak po prostu rzucać monetą, bo wydaje mi się, że istnieje bardziej racjonalne wyjście.  Przełączcie na sterowanie manualne, zaufam waszej ludzkiej (jakże ograniczonej) wiedzy, ale również waszej intuicji, iż pozwoli nam szczęśliwie wylądować.”
Odróżnienie zaufania i pewności – moim zdaniem – okaże się tutaj bardzo owocne. Opiera się ono na naszych intuicjach językowych i osobistym doświadczeniu, w których pomiędzy absolutną wiedzą i absolutną niewiedzą rozciąga się wiele stopni pośrednich. Tym samym nie jest tak, że albo się wie albo się nie wie – można wiedzieć mniej doskonale – nie być pewnym, ale pokładać zaufanie.
Wykluczam jednak możliwość, iż pojęcia zaufania i pewności się krzyżują. Wtedy obok zaufania w to co niepewne, występowałaby nieufność w to co pewne. Mówimy tutaj o pewności subiektywnej, więc wydaje mi się to dziwną sytuacją. Ktoś musiałby nie ufać w coś o czym jest wysoce przekonany, że jest prawdziwe – nie wydaje mi się aby było to możliwe.

4.2. Wcześniej pisałem o zaufaniu i pewności do wiedzy. Zaufanie i pewność były – w tezie paradoksu – warunkiem skutecznego i konsekwentnego działania. Już w czasie dyskusji wokół pierwszego paradoksu zacząłem pisać o relacji nie tylko do wiedzy, ale także do sfery emocji oraz tego co przekazują nam inni. Życie moim zdaniem jest zbyt skomplikowane – szczególnie dziś w dobie globalizacji, kryzysu europejskiego – aby tylko w oparciu o własną wiedzę móc podejmować decyzje. Jeśli będzie się podtrzymywało ten wymóg (działania tylko w oparciu o uzasadnioną wiedzę) i nie jest się jednocześnie geniuszem, który dysponuje środkami aby swój geniusz realizować, to trzeba będzie (upraszczając): albo długo stać z boku i analizować, zanim się zrozumie co się dzieje i będzie mogło działać, albo też trzeba będzie się odsunąć od świata publicznego (gospodarki, polityki, sfery społecznej) i ograniczyć się do własnego małego poletka tj. bliski krąg przyjaciół, dobry zawód, rodzina. Dla kogoś kto nie jest geniuszem istnieją więc dwie możliwości – albo długi proces poznawania i zawieszenie działania na ten czas (z braku podstaw podejmowanie decyzji tj. uzasadnianej wiedzy). Albo posiadanie możliwości aktualnego działania, ale kosztem ograniczenia zakresu poznania i odsunięcia się od obszaru, w którym podejmowane są naprawdę ważne decyzje dla życia wszystkich.
Tak jest jeśli ktoś przyjmuje – jak komputer w opowiadaniu Lema – wymóg podejmowania decyzji tylko w oparciu o pewność posiadanej wiedzy. Wiedzę rozumiem tutaj jako zbiór przekonań, dla których jest się w stanie podać bezpośrednie, jasne i wyraźne uzasadnienie. Tym uzasadnieniem - w uproszczeniu – będzie albo własne doświadczenie (czy to zmysłowe, czy coś co można by nazwać życiowym (egzystencjalnym) doświadczeniem), albo samodzielne rozmyślania (samodzielne nie oznacza, że podejmowane w próżni bez kontaktu z innymi. Ale oznacza, ze sami jesteśmy w stanie przeprowadzić ciąg myślowy prowadzący do danego wyniku. Czyli, jeśli ktoś np. na pamięć nauczył się tabliczki mnożenia to nie ma wiedzy o mnożeniu.)

Ale istnieje możliwość poszerzenia obszaru w oparciu, o który podejmuje się skuteczne decyzje. Istnieją tutaj dwie możliwości. Albo będzie to – już nie pewność – ale zaufanie do czegoś co nie jest bezpośrednio i w sposób zrozumiały i wyraźny dane(tutaj rozróżniam zaufanie do sfery emocji, oraz do innych osób). Albo też będzie to podejmowanie ryzyka, skok w wiarę – pogodzenie się z brakiem pewności, nie szukanie zaufania, ale zdecydowanie się mimo niepewności. To moim zdaniem istotne rozróżnienie. Z braku pewności można albo szukać innych, mniej doskonałych form podstaw podejmowania decyzji, albo też można kupić los na loterii (to nie ironia) i zaryzykować – postawić na coś nowego na co wcześniej nigdy się nikt nie odważył. To drugie wymaga zdecydowanie więcej odwagi, pierwsze jest asekuracyjne. Wrócę do tej drugiej opcji na końcu tekstu, teraz pragnę się skupić na pierwszej.

 Emocje, sfera uczuć, także instynktów – tego co spontaniczne w nas, co jest nam wewnętrzne, ale nie podlega naszej bezpośredniej kontroli – jest tym co bezpośrednio nam dane, ale nie może być w sposób satysfakcjonujący zrozumiałe. Dobrym określeniem na oddziaływanie emocji na nas jest „danie się ponieść” – uczucia i nastroje ogarniają nas, wprwadzają w nowe obszary. Nie jest tak, że te nowe sfery są dla nas niezrozumiałe całkowicie, ale są czymś co wymaga dopiero przyswojenia. Ale nawet po tym nie są one czymś tak prostym i wyraźnym jak np. algorytm Euklidesa. Mimo braku pewności, można jednak ufać swoim uczuciom, o ile nas nie zawodzą. Może się zdarzyć tak, iż w danym rodzaju sytuacji do tej pory udawało nam się opanować swój gniew. Jednak ta samodyscyplina spowodowała, że inni przyzwyczaili się do tego, iż nie reagujemy na wyrządzoną nam krzywdę w sposób stanowczy i zdecydowany. Ostatnio jednak w tego typu sytuacji daliśmy się - wyjątkowo - ponieść uczuciu gniewu. Skutek był taki (nie twierdze, że tak musi być z konieczności), że od teraz inni liczą się bardziej z naszym zdaniem. Kilka takich wydarzeń może pozwolić nam nabrać zaufania do wcześniej ograniczanej sfery naszych emocji. Trzeba jednak dużo praktyki aby rozpoznać sytuacje, w których „danie się ponieść” jest słuszne, a kiedy nie. Trzeba znać granice swego emocjonalnego sceptycyzmu :)

Także wiedza dostarczana nam przez innych może być nowym obszarem, który umożliwi dokonywanie zdecydowanych i konsekwentnych działań - o ile obdarzymy ją zaufaniem. W dzisiejszych czasach raczej trudno aby w ogóle pomyśleć o możliwości rezygnacji z tego źródła. Weźmy np. naukę, którą zazwyczaj stawia się jak przykład czegoś pewnego, czemu nie trzeba ufać. Ale któż jest podmiotem potrafiącym powiedzieć, iż zna wszystkie prawa nauki? Każdy z nas – nawet naukowcy – zna tylko kawałki. Przypuszczam, że większość z nas przyjmuję teorię ewolucji, ale ilu z nas przeprowadziło samodzielne wykopaliska, które dokumentowałyby procesy przemiany gatunków? Można powiedzieć, że nie trzeba tego dokonywać samodzielnie – wystarczy znajomość teorii, którą się rozumie. No dobrze, ale teoria nie uzasadnia samą siebie, musi być poparta dowodami. Ktoś musiał je zaobserwować, nie był to przypuszczalnie nikt z nas, jednak nadal twierdzimy, że teoria ewolucji jest prawdziwa. Wiemy, że tak jest, czy ufamy? Nawet w obszarze nauki zaufanie innym, dostarcza obszaru na bazie którego można zwiększyć determinację do swego działania.

 Wniosek na tym etapie rozważań jest taki – jeśli ktoś ufa informacjom dostarczanym przez własne uczucia, nastroje, instynkty oraz wiedzy dostarczanej przez innych, to ma możliwość przeprowadzenia nowych decyzji i działań (dla, których sama jego wiedza jest niewystarczająca) w sposób zdecydowany i konsekwentny. Nadal uważam, iż idealna sytuacja do działania to oparcie o pewność – czyli to co się wie. To idealna sytuacja jeśli chodzi o maksymalizację determinacji do działania. Jeśli jestem przekonany, że mam rację to zdanie innych, ich narzekania i krytyka nie będą w stanie mnie powstrzymać. Jednak często to w czym pokładamy zaufanie zawodzi – tracimy pewność do podstaw naszego działania. Mimo stanu niepewności, dalej pozostaje faktem, iż musimy podejmować decyzje. Teraz jednak następuje to w warunkach mniej sprzyjających – w których brak pewności. Trzeba więc nauczyć się podejmowąć decyzje – tak aby były one realizowane skutecznie i konsekwentnie – mimo braku pewności i pogodzić się z faktem niepewności. Ale taka decyzja nie musi oznaczać rzucania monetą, zdanie się na przypadek i ślepe ryzyko. Nie trzeba od razu szukać i wątpić. Poza sferą pewności występuje sfera zaufania, która dostarcza nowych podstaw do działania.

5. Czy nadal mamy tutaj paradoks?
Tutaj pojawia się istotny problem. Czy przedstawione dwie zmiany nie usuwają pierwotnie analizowanego paradoksu? Czy nadal można pytać o to czy dążenie do lepszego poznania służy czy przeszkadza działaniu? Wydaje się, iż w wyniku dokonanych modyfikacji napięcie tutaj maleje. Bowiem w nowej wersji paradoksu – po dołączeniu dwóch sfer zaufania - można przecież dążyć do lepszego poznania – polepszać swoją wiedzę, a jednocześnie ufać niewyraźnym emocjom, albo temu co przekazują nam inni. Znika paradoks – tak się wydaje – bo krytyka, zdziwienie, zwątpienie co do własnej wiedzy, nie musi osłabiać determinacji do działania. Nie musi, bo działanie nie posiada już takich restrykcyjnych wymogów co do swych podstaw – nie musi posiadać pewności, ale może zaufać. W pierwszej wersji paradoksu poznanie – zdziwnie, krytyka, podważanie, szukanie uzasadnień – zagrażała determinacji do działania, bo zakładało się tam, iż działanie opiera się na pewności pokładanej w wiedzy. W drugiej wersji szukanie lepszego poznania nie zagraża już w takim stopniu działaniu, bo ono nie jest oparte tylko na wiedzy, ale także na zaufaniu do emocji i do innych - a temu krytyka poznania i niepewność nie zagraża w tak dużym stopniu jak wiedzy
Wiem, że może się wydawać, że bardzo tutaj upraszczam, bo można powiedzieć, że relacja do sfery emocji i innych także dotyczy tego co wiemy – i krytycyzm oraz poznanie także tutaj są „zagrożeniem”. Tym samym układam sobie tutaj sylogizmy jak mi pasuje, a to się ni jak ma do rzeczywistości. Zgoda, że trochę upraszczam, ale chce zwrócić uwagę na coś ważnego. Mianowicie chodzi o to, iż zaufanie do sfery emocji i innych osób nie ogranicza się tylko do poznania. Nie przebywa się z bliskimi po tylko aby ich poznać, albo tylko po to aby z nimi razem działać, albo ze względu na to co się o nich wie, albo na to co można razem z nimi zrobić. Ale – znowu upraszczając – aby po prostu być z nimi. Bycie z innymi jest (nie mówię, że wyłącznie) celem samym w sobie. Przebywamy razem, cieszymy się, narzekamy, opowiadamy sobie drobnostki i na bazie tych prostych i oczywistych rzeczy buduje się wieź zaufania. Ufa się nie temu kogo się tylko dobrze poznało, ale temu przy kim się dobrze czujemy, który roztacza wokół siebie pewien czar, siłę która nas przyciąga. Tak samo w drugą stronę – możemy z kimś długo przebywać, dobrze go poznać, dużo z nim dyskutować, spędzić z nim połowę życia, ale więź zaufania się nie ukształtuje. Nasza spontaniczność w relacji do tej osoby będzie niska, nie będziemy podejmować pewnych tematów podczas rozmowy z nią. Zaufanie buduje się także w sferze wykraczającej poza to co poznane – dotyczy mimiki danej osoby podczas relacji z nami, tonu jej głosu, kontaktu cielesnego. Dużo z tych rzeczy jest przez nas odbieranych w sposób nieświadomy, i to dzięki nim buduje się albo też nie relacja zaufania do innego.

W przypadku sfery emocji moim zdaniem jest podobnie. Można rozpoznawać swoje uczucia, dobrze wiedzieć jaka będzie nasza reakcja emocjonalna w danym rodzaju sytuacji. Ale to nie oznacza z konieczności, że będziemy im ufać tj. poddamy się ich działaniu, pozwolimy im się uzewnętrznić. Ktoś może być bardzo wnikliwym obserwatorem swego życia wewnętrznego, po to tylko aby utrzymywać na wodzy to co nie podlega bezpośrednio jego władzy. Będzie unikał sytuacji w których pewne reakcje – przez niego niepożądane – będą się pojawiały. Nie mówię, że to cos negatywnego. Ale oznacza to, że ta osoba woli uniknąć sytuacji, w których dane uczucie dojdzie do głosu, ponieważ boi się, iż może ono nad nią zapanować, a to nie przyniesie jej nic dobrego. Taki człowiek ujmuje cześć samego siebie – swoją sferę emocjonalną – jako coś nie będącego nim, czemu nie można zaufać.

6. Alienacja i integracja
Przedstawiony przeze mnie paradoks w tle zakłada pytanie – jakie są warunki skutecznego i konsekwentnego działania? Pewność wiedzy mogła z jednej strony pomagać działaniu, z drugiej przeszkadzać. Dwie sfery zaufania ograniczają negatywne wpływy ze strony wymogu pewności tj. szukania lepszej wiedzy, bo dostarczają buforów bezpieczeństwa (w postaci „troche gorszej wiedzy”) na czas poszukiwań. Ale czy nie może być tak, iż samo zaufanie – podobnie jako pewność – niesie ze sobą ambiwalentny stosunek do działania. Z jednej strony zaufanie wzmaga determinację do działania – to oczywiste. Ale – rozwijając myśl analogicznie jak w przypadku pewności do wiedzy – ufność pokładana w emocjach i innych osobach czasem zawodzi. Rodzi się sceptycyzm w stosunku do nich – czy na pewno nadal po tym co się wczoraj wydarzyło mogę ufać temu uczuciu, albo tej osobie? W takiej sytuacji tracimy zaufanie, a tym samym podstawę do dalszego działania. W pierwszej wersji paradoksu napotykalismy na problem niepewności, stan, który tutaj napotykamy można – moim zdaniem – określić jako alienację.

Chodzi o brak zaufania do innych, o brak szczerych relacji z innymi. Efektem tego jest poczucie izolacji i wyrwania z otoczenia, nieutożsamianie się ze ludźmi nas otaczającymi. To mogą być nasi najbliżsi, albo też członkowie naszej społeczności lokalnej, ludzie z którymi pracujemy. To może być nasz Kościół, albo nasz naród, nasza rodzina - które nagle przestają być nasze. Od teraz przebywając wśród danej grupy nie czujemy już się u siebie, nie rozumiemy własnego położenia względem tych osób. Mimo, że wiele nas łączy – wspólne miejsce zamieszkania, wspólne przeżycia, wspólna praca – to osoby te są dla nas obce. O ile brak pewności do wiedzy można określić jako niepewność epistemologiczną – nie mam uzasadnień, nie widzę tego wyraźne i zrozumiale – o tyle alienację można określić jako niepewność egzystencjalną, albo nawet ontologiczną. Oznacza ona niepewność w stosunku do podstaw naszej egzystencji, relacji do tego co nas otacza – miejsca zamieszkania, społeczeństwa, bliskich osób, elity politycznej... .

Tak jak przeciwieństwem braku wiedzy i niepewności jest pewność do wiedzy, tak przeciwieństwem alienacji jest – moim zdaniem - integracja. Rozumiem przez to pojęcie bycie u siebie, pojednanie z rzeczywistością, posiadanie relacji zaufania do tego co nas otacza. Nasz paradoks teraz to już nie paradoks działania i poznania, ale działania i integracji.

Czy tak samo jak w starszej wersji paradoksu, gdzie był obecny ambiwalentny stosunek do pewności poznania, także nowsza wersja (aby w ogóle nadal mówić o paradoksie) zakłada ambiwalentny stosunek do integracji i alienacji. Z jednej strony aby działać potrzebujemy (jeśli już nie mamy pewności do wiedzy) zaufania do tego co spontaniczne w nas, albo innych osób. Alienacja jest czymś co nam zagraża – ogranicza zaufanie do podstaw działania. Ale - zaufanie to jednak może być budowane na fałszywych podstawach. Ufamy naszej rodzinie, naszej małżonce, lokalnemu politykowi, rządowi, ekspertom ekonomicznym, a nagle przychodzi dzień kryzysu – zaufanie traci swe podstawy. Pojawia się alienacja – sceptycyzm egzystencjalny. To już nie moja żona (ona by mi nigdy czegoś takiego nie zrobiła), to nie mój rząd, a kapitalizm to nie mój system. Człowiek zaczyna stawiać sobie pytania – czym tak naprawdę była relacja do tych osób, wspólnot itd.. Kim on tak naprawdę był kiedyś w tym kontekście a kim jest i może być teraz?

Uważam, że to poczucie wyalienowania jest dobre o tyle, że pozwala pozbyć się fałszywych podstaw, na których do tej pory opierało się nasze życie. Na tym etapie pojawiają się analogiczne zjawiska jak w pierwszej wersji paradoksu – krytyka, analiza, zdziwienie i podejrzliwość. Z czasem poznajemy nowych ludzi, zmieniamy poglądy polityczne, zmieniamy religię, miejsce zamieszkania. W stanie tego egzystencjalnego poszukiwania siebie, szukania nowej integracji nie możemy jednak podejmować zdecydowanych decyzji – żyjemy w zawieszeniu. Owszem dużo robimy, nawet wydawać by się mogło, że więcej niż zwykle. Uczestniczymy w spotkaniach politycznych, czytamy aktywnie książki, podejmujemy nowe studia, chodzimy do teatru – dużo myślimy i dyskutujemy. Ale ten powierzchowny ruch, który może nawet myślą sięgać głębi to jeszcze nie egzystencjalny wybór – życiowa decyzja i działanie. Aby na nowo działać musimy na nowo zaufać – zintegrować się. Aby to jednak było możliwe musi się zakończyć etap ciągłego ulepszania integracji, walki z alienacją, musi się zakończyć faza sceptycyzmu. Na nowo trzeba znaleść coś trwałego – jeśli nie wiedzę, to zaufanie.

Byłoby więc tak, że zarówno pewność jak i zaufanie w dwojaki sposób mogą się odnosić do działania. Mogą mu pomagać – bo dostarczają trwałych podstaw, które nie mogą być łatwo zmienione. Ale mogą też przeszkadzać – jeśli są fałszywe. Wtedy niepewność i alienacja są – nawet nie tylko przykrą koniecznością – ale powiem więcej – tymczasowo powinny stać się celem w sobie. Należy zwiększyć niepewność, zwiększyć samotność – rozbić to co trwałe. Tutaj widzę wartość ryzykowania, skoku w to co niepewne, bycia spontanicznym i twórczym. Początki drogi do prawdziwszej wiedzy i prawdziwszych relacji z innymi, a tym samym do zdecydowania i prężnego działania, to sceptycyzm – rozbijanie tego co stałe i wyjście poza to co znane. No bo jak może się ukształtować nowe zaufanie w stosunku do czegoś nieznanego, jeśli człowiek ogranicza się do tego co mu bliskie? Musi wyjść poza to co jego. Aby to było możliwe, to za pierwszym razem (przy pierwszej próbie) musi to być krok w ciemność. Bez ryzyka się nie obejdzie. Ale, po czasie krytyki i ryzykowania – o ile chcemy działać - przychodzi czas syntezy. Wtedy niepewność, szukanie inności, osamotnienie i alienacja przestają być celem w sobie i na nowo trzeba budować relację z tym co inne. (Może wydawać się dziwne to, że wskazuje bliskość szukania inności i osamotnienia. Pamiętajmy, że chodzi tutaj o głębokie sfery egzystencjelnie istotnych dla nas spraw. Jak pisałem – w czasie poszukwiania człowiek jest bardzo ruchliwy, poznaje dużo nowych osób – ale to często powierzchnia. Prawdziwe przekroczenie egzystencjalne np. zerwanie z religią, w której się wychowało – rodzi poczucie osamotnienia.)

7. Wnioski
Wniosek – po modyfikacjach – byłby więc taki, że warunkiem możliwości zdecydowanego działanie nie jest tylko pewność do posiadanej wiedzy. Ona sama nie wystarcza – potrzeba zaufania, które się przejawia w postaci wewnętrznej (sfera emocji) i zewnętrznej integracji (inni). Ale to także za mało, bowiem na drodze do poznania i integracji bardzo ważny jest sceptycyzm – epistemologiczny (zastanawianie się, krytyka) i egzystencjalny (alienacja, oddzielenie się, samotność). Oraz – coś co umożliwia pojawienie się tego sceptycyzmu i jego trwanie - odwaga i wytrwałość sceptycyzmu. Odwaga na podjęcie decyzji podważenia tego czemu się do tej pory ufało i zrobienie kroku w mrok. Zaś wytrwałość do trwania przy decyzji swojej woli zawierzającej czemuś nowemu (czemuś czego jeszcze się nie zna, ani czemu się jeszcze nie ufa), wbrew otaczającej rzeczywistości.

Wniosek bardziej ogólny - nie można absolutyzować ani tezy ani antytezy przedstawionej antynomii. Czyniąc to albo grozi nam pokładanie ufności w fałsz, albo ciągłe poszukiwania pozbawione czynu. Trzeba by więc dokonać jakieś formy syntezy. Pytanie tylko jaka jest granica „zdrowego” sceptycyzmu? Kiedy trzeba zacząć szukać, a kiedy poszukiwania zawiesić?

niedziela, 5 lutego 2012

O odwadze

Odwaga jest świadomym dążeniem do celu, którego osiągnięcia nie jesteśmy pewni, a którego nie osiągniecie będzie nas dużo kosztować. Jest ona świadomym ryzykiem.

Głupiec, który dopuścił do tego aby znaleźć się w niebezpiecznej sytuacji, sam jednak nie rozpoznając zagrożenia nie ryzykuje. To, że ktoś w swej naiwności licząc na szybki i łatwy zysk gra w rzeczywistości o wysoką i mało prawdopodobną stawkę, nie świadczy o jego odwadze. Gdyby się dowiedział o skali zagrożenia od razu skulił by ogon i uciekł. Odwaga wymaga świadomości zagrożenia - wiedzy o tym jakie będą konsekwencje naszej porażki.

Miliarder, który przyniósł na giełdę jeden milion dolarów – inwestuje. Osoba, która przyniosła swój ostatni tysiąc dolarów - ryzykuje. To nie obiektywna wielkość stawki jaką się gra stanowi kryterium dla ryzyka. Ten jest bardziej odważny kto dopuszcza w większym stopniu utratę tego co dla niego cenne.

Tym samym ten kto nie ma w swym życiu niczego na czym mu zależy - nie jest w stanie zaryzykować. Czym miałby ryzykować skoro nic nie ma dla niego wartości? Nihilista nie może być odważny.

Gracz w pokera mając na ręce karetę asów może ze spokojnym oddechem podbić stawkę. Gracz, który podbija trzymając dwie pary - ryzykuje. Odwaga nie zna pewności osiągnięcia celu, ale mimo niepewności dąży do niego.

Jesteś odważny gdy działasz ryzykując utratę tego co naprawdę dla ciebie ważne, wiedząc jak mała jest szansa na odniesienie zwycięstwa. Trzeba działać mimo grozy porażki.