niedziela, 29 stycznia 2012

O niepewności - między protestantyzmem a nietzscheanizmem

W tekście wskazuje na podobieństwa pomiędzy protestantyzmem i nietzscheanizmem. Celem moim nie jest – poprzez wskazanie takiej zależności – krytykowanie którejkolwiek ze stron. Ani protestantyzmu za podobieństwo do myśli Nietzschego, ani odwrotnie. To, że Nietzsche był synem pastora jest powszechnie znaną prawdą. Nie tworzył on w próżni intelektualnej – był zależny od tego co mu przekazano w procesie wychowania i edukacji. To jednak nie oznacza, że nie mógł twórczo przekroczyć tego czego go nauczono.

Osoby pochodzące z katolickich krajów często podkreślają indywidualizm i woluntaryzm myśli Lutra, który po kilku wiekach miał doprowiadzić do radykalizacji w twórczości Nietzschego – w jego koncepcji nadczłowieka i woli mocy. Luter krytykując średniowieczną scholastykę opowiedział się za indywidualną, niezapośredniczoną realcją pomiędzy człowiekiem i Bogiem. Swoją koncepcją – sola fide (tylko wiara) – głosił, iż to nie uczynki, zasługi, zewnętrzne objawy mogą cokolwiek powiedzieć na temat tego czy ktoś zostanie zbawiony czy potępiony – ale sama wiara danej osoby (która jest czymś wewnętrznym i o której tylko dana osoba sama może być przekonana). Z odrzuceniem pośrednictwa łączy się odrzucenie hierarchii kościelnej – brak autorytetów w drodze do Boga. Również odrzucenie tradycji – sola scriptura (tylko pismo) – i zwrot do samodzielnego czytania Biblii. To dla większości z nas jest dosyć zrozumiały obrazek – chrześcijaństwa alternatywego w stosunku do polskiego katolicyzmu. Jesteśmy świadomi pozytywnych i negatywnych stron takiej alternatywy.

Warto moim zdaniem, zapytać jednak o podobieństwa i różnice nie pomiędzy chrześcijaństwem w ogóle (także katolicyzmem) a nietzschanizmem, bo to ułatwianie sobie zadania. Ale zapytanie o stosunek tego ostatniego do protestantyzmu. Tutaj trzeba się już bardziej namęczyć aby taką różnice ukazać. Bez takiego głębszego rozdzielenia obu nurtów, z których jeden określa się jako przeciwny drugiemu (antychrześcijanizm Nietzschego), naraża się na możliwość popełnienia błędów w określeniu istoty nietzschanizmu i jego chrześcijańskiej krytyki.

Pragnę się skupić na analizie jednej cechy, którą zdaje się, że posiadają oba nurty myślowe. Pytanie tylko czy rzeczywiście jest to dokładnie ta sama cecha, a jeśli nie to jak daleko sięgają tutaj różnice. Cechą, którą pragnę tutaj rozważyć jest stosunek do niepewności w procesie podejmowania decyzji. Pragnę jednak zaznaczyć, iż nawet jeśli nie stwierdzę tutaj różnic pomiędzy badanymi nurtami co do badanej cechy, to wynik ten nie oznacza oczywiście, że nie ma ich w ogóle. Nietzschanizm wyrasta z pewnego podłoża, ale wydaje się jednocześnie posiadać nowe treści. Pytanie czym są owe treści. Czy stosunek do pewności i niepewności podczas podejmowania decyzji jest istotną różnicą?

Dietrich Bonhoeffer  (http://pl.wikipedia.org/wiki/Dietrich_Bonhoeffer) to jeden z najsławniejszych protestnackich teologów XX wieku. Urodzony w niemieckim Wrocławiu przeciwnik narodowego socjalizmu. Pragnę zacytować fragment jego wyznania wiary:
„Ich glaube,
dass Gott uns in jeder Notlage
soviel Widerstandskraft geben will,
wie wir brauchen.
Aber er gibt sie nicht im voraus,
damit wir uns nicht auf uns selbst,
sondern allein auf ihn verlassen.
In solchem Glauben müsste alle Angst
vor der Zukunft überwunden sein.”

A poniżej moje tłumaczenie tego tekstu:
„Wierzę,
że Bóg w każdym ciężkim położeniu
tyle wytrwałości nam da,
ile potrzebujemy.
Ale, nie daje On jej z wyprzedzeniem,
Abyśmy nie na samych sobie,
Ale jedynie na nim polegali.
W takiej wierze musi cały strach
Przed przyszłością zostać pokonany.”

Bonhoeffer  mówi w tym wyznaniu wiary o pomocy jakiej udziela człowiekowi Bóg. Udziela on jej osobie, która potrzebuje dodatkowej siły na dokonanie tego czego chce dokonać. Jednak nie pomaga On przed samym dokonaniem czynu. Nie wysyła wcześniej znaków, które mogłyby dać chociażby śladową pewność dokonującemu czyn o tym, iż ten czyn się powiedzie. Nie daje mu poznania, natchnienia, uspakajającego nastroju. W rezultacie dokonując czynu człowiek nie może polegać na tym co mu bliskie i znane, na tym w co pokłada zaufanie, bowiem Bóg – jeszcze – mu tego nie udzielił.

Taka sytuacja może rodzić strach przed momentem dokonania czynu. Czy na pewno dam sobie radę? Czy posiadam dostatecznie dużo siły aby zrobić to co należy? Zauważmy, że chodzi tutaj o brak pewności co do posiadanej przez osobę siły i woli. Czy wystarczy mi mojej wewnętrznej mocy do tego aby danego czynu dokonać? Nie chodzi zaś o brak pewności co do celu tj. czynu, który ma być zrealizowany. Dana osoba wie co należy zrobić, zas jej strach odnośnie przyszłości nie dotyczy słuszności tego co czynić trzeba, tylko tego czy będzie się zdolnym to uczynić.

To sytuacja niepewności. Aby o niej mówić nie mogą istnieć ani zewnętrzne zapewnienia pewności, ani wewnętrzna pewność. Bóg nie objawił mi tego, że na pewno mi się uda. Także nikt z innych osób mi nie powiedział – „robiłem to już kilka razy, nic się nie martw – będzie dobrze. Jeśli mi się udało to co dopiero tobie.”. Także wewnętrznie nie znajduję w niczym oparcia. Nie wiem jak potoczą się przyszłe wypadki. Moja wiedza – socjologiczna, psychologiczna, historyczna, fizyczna, jakakolwiek – nie pozwala mi odpowiedzieć na pytanie o wynik próby. Nie mam także oparcia w nastroju, uniesieniu, uczuciu motywacji, które pozwoliłyby na uzyskanie pewności, iż w momencie próby zdołam dokonać czynu. Nie ma niczego ani we mnie, ani poza mną co dałoby mi oparcie w pewności co do przyszłego powodzenia.

Stan ten rodzi strach. Nie znajduję nic co dałoby mi oparcie, bezpieczeństwo, zaufanie co do powodzenia mojego zamiaru. Czyn będzie ryzykowany, bowiem nie wiem tego czy się powiedzie. Tym bardziej silna musi być moja wola, aby mimo braku oparcia być zdolną do dokonania tego czego trzeba. Musi być zdolna do zrobienia kroku w ciemność.

Mój zamiar dotyczy odkrycia specyfiki nietzschanizmu. Jest wiele elementów, które go łącza np. z kantyzmem czy protestantyzmem – indywidualizm, woluntaryzm, antyutylitaryzm. Czy z samym już protestantyzmem (bo u Kanta raczej nie znajdujemy apoteozy podejmowania ryzyka) łaczy myśl Nietzschego stosunek do niepewności, która została powyżej przedstawiona?

Można argumentować, że u Nietzschego nie chodzi wcale o niepewność, ale wręcz przeciwnie – chodzi o pewność i zdecydowanie, ale nie w stosunku do czegoś zewnętrznego – ale o pewność do tego co znajduje się we swoim wnętrzu. Człowiek musi stanąć naprzeciw rzeczywistości, wiedzy i oczekiwań innych, oraz podjąć decyzję w oparciu o własne przekonania, pragnienia i obawy. Często czyniąc to wbrew zewnętrznym warunkom. Ale czy to nie spłyca myśli niemieckiego filozofa? Czy rzeczywiście chodzi mu – o tak modne dziś – zaufanie do samego siebie? Czyż nie jest raczej tak, że zdrowa i silna wola ujawnia się w środowisku niepewności? „Co to za wola, co to za chcenie, kiedy masz pewność co do jego efektu?” Nie wydaje się więc aby Nietzsche odrzucał możliwość podejmowania decyzji i działania w sytuacji braku pewności. Może jest nawet tak, iż o taki rodzaj decyzji szczególnie mu chodzi.

Można inaczej argumentować - iż w myśli Nietzschego ujęcie niepewności jest inne niż u Bonhoeffera, bowiem u tego drugiego mamy dodatkowy element - element wiary w to, iż Bóg jednak zainterweniuje. Owszem nie jest ta wiara pewnością, ale jednak jest to pewne oparcie się na czymś zewnętrznym. U Nietzschego zaś brak takiego elementu. Ostatecznie u Nietzschego niepewność byłaby absolutna, bo pozbawiona nawet wiary, iż Bóg udzieli potrzebującemu pomocy.

Owszem Nietzsche odrzuca istnienie Boga, tym samym nie przyjmuje on, iż Bóg może dodawać sił podczas dokonywania czynu. Ale czy Nietzsche może twierdzić – w sytuacji niepewności jaką opisaliśmy wcześniej (brak pewości wewnętrznej co do wiedzy, emocji, uznania innych), która paraliżuje dokonanie czynu (element strachu), że czyn dokona się bez jakiejkolwiek zewnętrznej ingerencji? Nie chodzi już o Boga – ale o jakąś zewnętrzną siłę, która udzieli nam mocy w momencie dokonywania czynu. Możemy to nazywać jak chcemy - Bóg, Duch Dziejów, Wola Mocy, Rzeczywistość, Natura. Jeśli tak by twierdził, to oznaczałoby, iż człowiek jest zdolny działać nie tylko bez pewności co do wiedzy, zaufania innym ludziom i swym predyspozycjom emocjonalnym, ale także bez wiary w to, iż jakaś – jeszcze mu do tej pory nie znana siła – mu pomoże. Nie tylko nie ma niczego – o czym bym wiedział, że mogłoby mi pomóc, ale nie ma też nic o czym bym nie wiedział jeszcze, a co mogłoby mi pomóc. Po prostu ontologicznie nie ma takiej siły, która mi pomoże. Tym samym – nie tylko nic nie wskazuje na to abym dał rady, ale na pewno nie dam rady. Czy Nietzsche kwestionując pewność, pragnie także kwestionować wiarę? Wiarę, która nie musi oznaczać pewności, która często jest wiarą wbrew temu co  większość uważa, co się przyjmuje jako oczywiste, wbrew temu co samemu do tej pory się przeżyło.

Jeśli nie uważa tak, to nie ma także formalnej różnicy w stosunku do niepewności w procesie podejmowania decyzji między jego myślą a protestantyzmem (trzeba będzie szukać dalej:). Można się kłócić o słowa – Bóg czy Wola Mocy. Ale fenomenologicznie obie ingerencje w ten sam sposób będą się jawiły świadomości – jako coś zewnętrznego, do tej pory nie znanego.

Jeśli zaś coś takiego zakłada, to należy się zastanowić czy w takich warunkach jest w ogóle możliwe podjęcie decyzji i czynu. Czy nie tylko bez pewności co do powodzenia, ale także bez wiary w powodzenie wbrew braku pewności – można się zdecydować na czyn? Czyż to nie jest ponad ludzkie siły? Na czym będzie polegał, czemu zaufa nietzschanista kiedy nie znajduje w niczym oparcia - nawet w tym co mu jeszcze nieznane? To już nie ryzyko, bowiem ryzyko zakłada możliwość iż - szanse są małe: jedna na sto, ale mi się uda mimo że wielu się nie udało. Nie liczenie na jakiś traf - to głupota po prostu.

Istnieją więc trzy możliwości. Albo nietzscheanista nie przyjmuje aż tak radykalnej koncepcji niepewności i będzie czemuś ufał - sobie. Ale czy wtedy jego wola naprawde funkcjonuje w środowisku, w którym może rodzić się jej siła i moc? Czyż to nie jest aprobata bezpieczeństwa w postaci polegania na sobie samym? Albo przyjmie warunki przedstawionej niepewności (która jest brakiem pewności nawet co do własnych możliwości), ale w coś zawierzy np. możliwość zadziałania woli mocy. Albo zakłada możliwość działania bez jakiejkolwiek pewności i wiary.

piątek, 13 stycznia 2012

Paradoks działania i poznania

Uwaga! – piszę poniżej o oczywistościach tak jakby były one czymś niezwykłym - nie oczekujcie fajerwerków:)

W życiu musimy podejmować decyzje. Stopień determinacji do działania jest wprost proporcjonalny do stopnia zaufania jakim obdarzamy wiedzę na bazie, której podejmujemy decyzje. Im bardziej jestem pewny, tym skuteczniej mogę zadziałać teraz i konsekwentniej podtrzymywać działanie w przyszłości. Niepewność skutkuje wahaniem się, paraliżem woli i zawieszeniem działania. Należy zauważyć, iż to czy ostatecznie zadziałam czy nie, zależy od mojej pewności, od mojego stosunku do posiadanej wiedzy, a nie od samej jakości tej wiedzy. Osoba A może mieć obiektywnie lepszą jakościowo wiedzę (bardziej prawdziwą) od osoby B, ale będzie jej dużo bardziej niepewna. Dlatego szansa, iż na bazie swojej lepszej wiedzy podejmnie działanie będzie mniejsza, niż w przypadku osoby B. Jeśli obie osoby by zadziałały, to jest większa szansa, iż osoba B poniesie fiasko (bo jest w posiadaniu gorszej jakościowo wiedzy), ale problem polega na tym, że jest mała szansa na to, że A zadziała w ogóle. Ostatecznie chodzi tutaj o moją pewność do tego co znajduję w sobie – im większa owa pewność, tym większa determinacja do działania. Aby działać skutecznie muszę się oprzeć na tym co znajduje wewnątrz siebie. Proces podjęcia decyzji (tutaj wyraźnie odróżniam go od dochodzenia do wiedzy, od zastanawiania się na decyzją) jest indywidualny i oparty na tym co wewnętrzne – immanentne. Aby skutecznie realizować podjęty zamiar nie mogę wątpić w wiedzę na bazie, której podjąłem decyzję – spadek stopnia mojej pewności będzie skutkował spadkiem determinacji do dalszej realizacji podjętego zamiaru. Pojawiające się wątpliwości, krytyka, podejrzliwość do prawdziwości moich uzasadnień, do słuszności moich intencji odwiedzić mnie będą od podjętego celu i rozproszą moje siły.

W życiu często się mylimy. Każdy z nas nie raz w swym życiu tego doświadczył. Pewni siebie utrzymywaliśmy dane twierdzenie, ufaliśmy w to, że jest ono prawdziwe. Nawet byliśmy w stanie podawać argumenty za jego słusznością, które odwoływały się do indywidualnych doświadczeń. Jednak w efekcie rozmowy, nowych doświadczeń czy lektury, nasza wewnętrzna pewność co do prawdziwości danego twierdzenia słabła, aż w końcu przyjęliśmy może nawet przekonanie przeciwne. Życie nas uczy, że nie jesteśmy wszystko wiedzący, popełniamy błedy, uczymy się na nich. W efekcie nasza wiedza na temat otaczającego świata staje się doskonalsza. W tym procesie pomaga nam otwarcie się na to co inne – poznanie innych (nie ciągle tych samych) osób, zwiedzenie innych (nie ciągle tych samych) miejsc, czytanie innych książek. Ale także odczytanie tych samych książek na nowo, albo „nowe” przebywanie z tymi samymi ludźmi (otwarcie się na możliwość znalezienia inności w tych, którzy są nam bliscy). Prócz otwarcia na to co poza nami, pomagają na tej drodze także refleksja, stawianie egzystencjalnie istotnych pytań (tj. dotyczących podstaw naszego życia), oraz krytyka w stosunku do własnej osoby i własnych przekonań. Czy nie mylę się twierdząc to i to? Czy przypadkiem nie jest tak, iż uważam tak, bo w ten sposób mnie wyuczono i przyjmuję to bezrefleksyjnie, albo też, bo dane twierdzenie po prostu służy mojej grupie społecznej, etnicznej czy religijnej? Nie obejdzie się na tej drodze bez zdziwienia, a także podejrzliwości – cóż tam kryje się za horyzontem? Widać więc, że dążeniu do lepszej wiedzy musi towarzyszyć pewien stopień zwątpienia, braku pewności co do tego co już obecnie się wie. Jeśli brakuje zwątpienia to znaczy, że nie traktuje się poważnie stawianych pytań, które powstają w efekcie zdziwienia – udaje się, że się je stawia, a tak naprawdę zna się już słuszną odpowiedź. W takim wypadku samo zdziwienie, i następujące po nim zastanawianie się nie są autentyczne.

Widzimy więc, że działanie i poznawanie różni sie stosunkiem do posiadanej wiedzy, a dokładniej pewnoscia jaka sie ja obdarza. Czy jest więc tak, że im bardziej czlowiek dziala tym mniej moze watpic w to co wie, a im bardziej dazy do nowego poznania tym bardziej musi watpic w to co wie?  Czy pójście w jedną stronę oznacza oddalenia się od drugiej? Paradoks polega na tym, ze z jednej strony aby dzialac potrzebujemy prawdziwej wiedzy - dzialanie w oparciu o urojenia nie majace odniesienia do rzeczywistosci sprowadzi nas na manowce. Ale jednoczesnie aby zdobyc wiedze musimy watpic w to co sie juz wiemy, to z kolei demotywuje do dzialania. Czy poznanie sluzy czy przeszkadza dzialaniu?